[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie chcesz ich wysłać na dzisiejszą akcję? Elias ma świeże mięso. Niech on i
Warren zajmą się tymi zasadzkami.
Barnes skierował swój wzrok na Warrena, ale czarny podoficer zdawał się w
ogóle nie zwracać na to uwagi. Pat-
43
rzył na swoje gigantyczne buty i kołysał się w przód i w tył. Dopóki
spojrzenie sierżanta nie padło na Eliasa, w pomieszczeniu panowała absolutna
cisza.
— Te pieprzone żółtodzioby są gówno warte, Barnes, a mamy spore szansę, by
dziś w nocy natknąć się na kogoś i...
O'Neill, nadal celowo ignorując porucznika, schwycił Barnesa za łokieć. — No,
i co ja, kurwa, mam robić? Zaje-bać na śmierć któregoś z moich chłopców, żeby
jakiś pier-dzielony nowicjusz mógł sobie smacznie pospać? A gówno! Nie ma
mowy, facet. Takiego!
Elias stwierdził, że tak czy inaczej jego ludzie nie wyjdą na akcję tej nocy.
Wstał, by wyjść, wpierw jednak powiedział O'Neillowi, co myśli o człowieku,
który kosztem innych próbuje wykręcić się od powierzonych mu obowiązków i chce
za wszelką cenę przeczekać wyznaczony dlań okres:
— Powinieneś dać sobie z tym spokój, O'Neill. W regulaminie nie ma ani słowa,
że musisz być kutasem w każdym dniu swojego pierdolonego życia.
Wziął karabin i wyszedł z punktu dowodzenia, aby oznajmić swoim ludziom, że
mimo wszystko tej nocy nie pośpią zbyt długo.
Wzrok Barnesa jeszcze raz spoczął na ospałym War-renie, po czym mężczyzna
pokręcił głową i zwrócił się do O'Neilla: — Red, twoi ludzie, ci, którzy nie
są tu zbyt krótko ani nie mają innych problemów, dołączą do grupy Eliasa. To
dotyczy również ciebie. Warren zostaje w obozie.
O'Neill nie chciał rozwścieczyć bardziej szefa plutonu. — Jasne, Bob. To
uczciwe rozwiązanie. Chodzi mi tylko o właściwe podejście do sprawy. Pójdę,
powiadomię ich, kto ma dziś w nocy udać się na akcję.
44
Warren z O'Neillem opuścili punkt dowodzenia. Warren nie był zadowolony ze
zwycięstwa, które osiągnął dzięki Barnesowi i Wolfe'owi. Zdawał się nie myśleć
o niczym prócz kamieni na ścieżce, prowadzącej do miejsca, w którym kwaterował
jego oddział.
Barnes znów ukazał siekacz i dmuchnął dymem w krzaki przed stanowiskiem
dowodzenia. — Warren ma teraz mały problem poruczniku. W jego stanie nie
powinien opuszczać obozowiska.
Wolfe podskoczył, słysząc coś, co, jak przypuszczał, było zaledwie uwerturą. —
A więc zgadza się pan, sierżancie Barnes, że to ja powinienem podejmować tego
typu decyzje w moim plutonie?
— Ani trochę. Zgadzam się jedynie z tym, że Warren nie powinien wychodzić dziś
w nocy na akcję. Niech pan robi, co pan uważa za stosowne, poruczniku. A ja
zrobię, co trzeba z tym pieprzonym plutonem.
Wolfe chciał oponować, ale wygląd zniekształconej szczęki Barnesa sugerował
mu, że nie był to sąd, z którym można by polemizować, ani przejaw wstydliwej
ostrożności tego człowieka.
Przy blasku ostatnich, słabych promieni zachodzącego słońca Chris skończył
krótki list do rodziców i zastanawiał się, co, do cholery, powinien zrobić z
kopertą. Powiedziano mu, by w rogu, gdzie zwykle przykleja się znaczek,
napisał „wolne od opłaty", ale nikt nie sprecyzował, gdzie w środku dżungli
można znaleźć skrzynkę pocztową. Spojrzał na dwóch czarnych, którzy usadowili
się wygodnie na stercie worków z piaskiem, parę dołów dalej. Po błysku złotego
zęba, w jednym rozpoznał Kinga. Ten drugi to był zapewne
45
Francis — dzieciak mówiący przyjemnym dla ucha falsetem, który Chris podziwiał
jeszcze nie tak dawno, na tyłach, kiedy Murzyn podśpiewywał pod nosem znane i
lubiane przez wszystkich kawałki. King najwyraźniej też pisał list i Chris
podszedł do niego, by dowiedzieć się, jak przedstawia się sprawa z wysyłką.
Kiedy się zbliżał, Francis akurat dźgał palcem w pomiętą, poplamioną kartkę,
na której widniały niemal nieczytelne rzędy bazgrołów Kinga. — Do diaska,
King. Kochana nie pisze się przez h tylko przez c/z. I w słowie Sara nie ma
podwójnego r. Wstyd mi za ciebie, jełopie.
King znów się uśmiechnął i jego złoty ząb błysnął w słońcu. — To nieważne,
chłopie. Ona i tak wie, co to znaczy, a czytać nie umie lepiej, niż ja pisać.
Cień Taylora padł na kartkę Kinga. Olbrzymi operator karabinu maszynowego
uśmiechnął się do niego. Była to jedna z najbardziej przyjemnych, najbardziej
otwartych reakcji, z jakimi Chris spotkał się w Wietnamie.
— Taylor, chłopie. Jak się masz? Słyszałem, że idziesz dzisiaj z nami na
akcję. Zgadza się? Miej oczy i uszy szeroko otwarte. „Pan Charlie" może dziś w
nocy ostro sobie poczynać.
Z jakiegoś powodu Taylor poczuł się lepiej, słysząc, że King będzie tam wraz z
nim. Ten facet niósł ze sobą jakieś dziwne poczucie bezpieczeństwa. No i,
rzecz jasna, będzie on drugim facetem z karabinem maszynowym, wspomagającym
ogniem Texa, speca od M-60 z Charlie Dwa. Taylor uśmiechnął się, wzruszył
ramionami i pokazał Kingowi przyniesioną kopertę.
— Czego ty, kurwa, szukasz, Taylor? Skrzynki pocztowej? Nie znajdziesz tu
żadnej, chłopie. Daj ten list Frań-
46
cisowi. On dziś nie idzie. Doktor mówi, że złapał zapalenie płuc. Daj ten list
Francisowi, to weźmie z sobą na tyły. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire