[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sie zmiany pościeli to właściwie wszystko, co miał ochotę przedsięwziąć w ciągu
dnia. Dbał przy tym pilnie, by nie wybić się zanadto ze snu i nie zepsuć sobie tym
samym drzemki popołudniowej. Był w stanie przespać cały tydzień i jeśli mu się
to udało, dopiero czuł się należycie wyspany. Swego czasu przespał cały rok —
1986 — i wcale tego nie żałował.
Ku swemu najgłębszemu niezadowoleniu zdawał sobie jednak sprawę, że
wkrótce przyjdzie mu wstać, żeby podjąć pewien święty a irytujący obowiązek.
Święty dlatego, że boski, a przynajmniej związany z bogami, irytujący zaś z po-
wodu konkretnego boga, z którym się wiązał.
Nie ruszając się z miejsca, sprytnie odsunął zasłony z okien, używając w tym
celu wyłącznie swej boskiej woli. Potem westchnął ciężko. Musiał pomyśleć,
a w dodatku nadszedł czas porannej wizyty w łazience.
Zadzwonił po salową.
Salowa stawiła się niezwłocznie w swej nienagannie odprasowanej zielonej
tunice, wykrzyknęła radosne „dzień dobry” i zakręciła się w poszukiwaniu kapci
i szlafroka. Pomogła Odynowi wyjść z łóżka, co przypominało trochę wytaczanie
wypchanej wrony, i powolutku zaprowadziła go do łazienki. Odyn stąpał sztywno,
wyglądał przy tym jak głowa zawieszona między dwoma szczudłami, na których
udrapowano prążkowany szlafrok i białe prześcieradło kąpielowe. Salowej znany
był jako pan Odwiń — nie podejrzewała nawet, że jest bogiem, który to fakt Odyn
starał się raczej trzymać w sekrecie i wolałby, żeby Thor postępował podobnie.
Thor był bogiem piorunów i, szczerze mówiąc, dokładnie tak się zachowywał.
Jego postępowanie było dalece niewłaściwe. Nie chciał czy nie potrafił, a może po
prostu był zbyt głupi na to, żeby zrozumieć, żeby zaakceptować. . . Tu Odyn poha-
mował sam siebie. Wyczuł, że w myślach staje się bombastyczny. Musi w spokoju
rozważyć, co począć z Thorem, a właśnie zdążał do miejsca, które znakomicie na-
48
daje się do głębokich przemyśleń.
Kiedy tylko Odyn dokuśtykał godnie do drzwi łazienki, do pokoju wpadły
dwie pielęgniarki, błyskawicznie zdjęły z łóżka pościel i z niesłychaną precyzją
zaczęły powlekać świeżą, równiutko naciągając prześcieradło, a potem podwi-
jając je pod materac ze schludną zakładką. Jedna z pielęgniarek, najwyraźniej
starsza rangą, była pulchną matroną, druga, młodsza, była smaglejsza i ogólnie
bardziej ptasia. Błyskawicznie podniosły z podłogi gazetę i równiutko ją złoży-
ły, raz-dwa przejechały po podłodze odkurzaczem, podwiązały zasłony, usunęły
kwiaty oraz owoc, zastępując je świeżymi kwiatami i świeżym owocem, który jak
wszystkie owoce przed nim miał pozostać nietknięty.
Kiedy poranne ablucje boga dobiegły końca, a drzwi łazienki ponownie się
otworzyły, pokój był już przeobrażony. W istocie zaszły raczej niewielkie zmia-
ny, lecz w efekcie dokonano subtelnej, magicznej transformacji w coś chłodnego
i świeżego. Na ten widok Odyn skinął głową, pełen cichej satysfakcji. Potem udał,
że przeprowadza inspekcję łóżka, jak monarcha przeprowadzający inspekcję swo-
ich wojsk.
— Czy prześcieradło jest dobrze naciągnięte? — zapytał starczym, brzmiącym
jak szept głosem.
— Jest bardzo dobrze naciągnięte — odrzekła starsza z pielęgniarek promie-
niejąc uniżenie.
— Czy jest schludnie podwinięte?
Z całą pewnością było. Pytanie należało do rytuału.
— W rzeczy samej, jest bardzo schludnie podwinięte, panie Odwin — odpo-
wiedziała pielęgniarka. — Podwijanie prześcieradła nadzorowałam osobiście.
— Bardzo się z tego cieszę, siostro Bailey, bardzo — rzekł Odyn. — Pani wie,
co to znaczy równiutko podwinięta fałda. Z niepokojem myślę o tym, co tu bez
pani pocznę.
— Ależ nigdzie się stąd nie wybieram, panie Odwiń — odparła siostra Bailey,
niemal eksplodując radosną pewnością siebie.
— Ale nie będzie pani żyć wiecznie, siostro Bailey — odrzekł Odyn. Niepo-
jęta gruboskórność tej uwagi nieodmiennie wprawiała siostrę w niemałe zakłopo-
tanie.
— Prawda, lecz nikt z nas nie będzie żyć wiecznie, panie Odwiń — odpowie-
działa taktownie, kiedy razem z drugą pielęgniarką uporały się już z niełatwym
zadaniem umieszczenia pana Odwiną z powrotem w łóżku bez nadwerężania jego
godności osobistej.
— Jest pani Irlandką, prawda, siostro Bailey? — zagadnął, kiedy już usadowił
się na dobre.
— W rzeczy samej, panie Odwiń.
— Znałem kiedyś jednego Irlandczyka. Finn jakiś tam. Opowiedział mi o wie-
lu sprawach, o których wcale nie życzyłem sobie wiedzieć. Ale nawet nie napo-
49
mknął o lnianej pościeli. Teraz sam już wiem.
Na to wspomnienie pokiwał niezgrabnie głową, po czym przejechał delikatnie
grzbietem pomarszczonej dłoni po podwiniętym lnianym prześcieradle. Zwyczaj-
nie i po prostu był zakochany w lnianej pościeli. Czyściutkie, lekko nakrochma-
lone, białe irlandzkie płótno, wymaglowane, naciągnięte i podwinięte — te słowa
brzmiały dlań jak litania żądz. Przez całe stulecia nic nie zdołało go opętać czy
poruszyć tak, jak płócienna pościel. Za nic nie mógł pojąć, jak to możliwe, że
kiedyś obchodziło go cokolwiek innego.
Pościel.
I sen. Sen i pościel. Sen w pościeli. Sen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]