[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odb3ał się echem w poóiemnym parkingu. W powolnych umysłach jego podwładnych
zaczęło się formułować pytanie którego z nich zab3e najpierw, aby rozładować gniew?
Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że podejmując pracę dla Juliusa, oddali się we
właóę potworowi. %7ładen z nich nie myślał przy tym o óiwnych nawykach szefa, takich
jak na przykład picie krwi. Osoby jego pokroju mogły sobie pozwolić na ekscentryczność.
Juliano Vincente del Medina był po prostu bezwzględnym, okrutnym, zimnokrwi-
stym sukinsynem.
Z oddali dobiegł ich odgłos kroków i po niedługim czasie zza zdezelowanego pontiaca
wyłonił się grubawy Mulat o paskudnie przetłuszczonych włosach, oóiany w sprany
garnitur trzeciej jakości. Julius rzucił mu złe spojrzenie. Przybysz zbliżył się niespiesznie.
Obecność króla półświatka wcale go nie onieśmielała.
Może miał silne plecy. Ale najpewniej po prostu brakowało mu rozumu.
Sorry za spóznienie, Julius powieóiał.
Nie lubię spóznień rzekł wampir, zaciskając szczęki. Naprawdę za nimi nie
przepadam. W interesach wymagam angielskiej punktualności. Zrozumiano?
Ty i ten twój wysoki połysk wzruszył ramionami Mulat. Możesz sobie
mówić, co chcesz, ale nie odważysz się mnie tknąć. Santosowi się to nie spodoba.
Santos. Julius uśmiechnął się paskudnie. %7łyje dlatego, że wojna z nim byłaby
baróo, ale to baróo nudna. To tylko zwykła, mała owieczka.
On przynajmniej nie boi się pokazywać za dnia, tak jak o tobie mówią. Mulat
zachichotał głupio. Zmiótłby cię, gdyby tylko chciał.
Taaak& Wampir skinął głową, jakby się nad czymś zastanawiał. Brylantowy
kolczyk w jego uchu błysnął przelotnie. Skończmy już z tą zwyczajową wymianą nie-
uprzejmości i przejdzmy do interesów. Informacje.
Się robi. Grubas podał mu kopertę. A teraz kasa.
Niech najpierw ocenię, ile są warte mruknął Julius i skrupulatnie przejrzał
papiery. Hm& Rocky, podaj teczkÄ™.
Po chwili kilka plików banknotów zmieniło właściciela.
No, no. Jesteś óisiaj hojny, Julius. Informator zaszeleścił gotówką i oblizał się.
He, he, he. Do następnego razu.
Raz, dwa, trzy kroki& Kiedy Mulat oddalił się od nich o kilkanaście metrów, roz-
legł się niepokojący świst, a potem chrupnięcie. Grubas upadł na beton z roztrzaskaną
potylicÄ….
Po namyśle stwieróam, że wojna z Santosem może być przyjemną, odprężającą
rozrywką rzekł Julius, chowając do kabury pistolet z tłumikiem. A co do fałszywek
wyprodukowanych przez jego szefa, to niech je sobie zatrzyma.
Uśmiechał się złośliwie i czterej ochroniarze odetchnęli z ulgą.
Niemal natychmiast rozległa się jednak seria metalicznych uderzeń, która sprawiła, że
wszyscy naraz odbezpieczyli broń.
Spokojnie, chłopcy. Julius machnał dłonią. To tylko Pepe.
Po różnobarwnych dachach samochodów skakała óiwaczna postać. Był to czarno-
włosy, ciemnoskóry karzełek, niesamowicie zwinny mimo swoich krótkich nóżek. Wy-
dawał się baróo zaaferowany, a w prawej dłoni trzymał jakieś szamoczące się rozpaczliwie
stworzenie.
Władco mój! Królu! zapiszczał Pepe, lądując tuż przed Juliusem. Gołąb!
Gołąb z wiadomością!
òiÄ™kujÄ™ ci, Pepe rzekÅ‚ wampir, odbierajÄ…c mu zwierzÄ™. Baróo dobrze
zrobiłeś, że przyniosłeś go żywego.
Pepe zarumienił się, spuścił wzrok i wymamrotał coś zawstyóony.
Julius zatopił zęby w ptasim ciałku i przez dłuższą chwilę delektował się smakiem.
Ochroniarze starali się temu szczególnie nie przyglądać. Szef miał swoje osobliwe zwyczaje
i musieli to uszanować. Prawdę mówiąc, nie mieli większego wyboru, jeśli chcieli pozostać
przy życiu.
Dom Wschoóącego Słońca 101
Kilka minut pózniej wampir odczepił list z nogi gołębia i obejrzał go ze znacznie
większą uwagą niż poprzednio zawartość koperty. Wiadomość oczywiście została napisana
szyÊîowanym pismem magów, ale to nie stanowiÅ‚o dla Juliusa żadnej przeszkody. ZadaÅ‚
sobie kiedyś sporo trudu, aby uwięzić w swoim kolczyku duszę całkiem wprawnego maga.
Od czasu do czasu jego wieóa się przydawała.
W miarę, jak czytał list, uśmiechał się coraz szerzej i szerzej. Coś polowało na magów.
Znakomicie. Coś potężnego, mitycznego i baróo trudnego do pokonania. Może pozab3a
ich wszystkich za jednym zamachem. A może będą tylko baróo, baróo zmęczeni. Na
tyle zmęczeni, że dokończenie óieła okaże się formalnością. A potem nikt się nie domyśli,
że traktat został złamany przez niego. Przecież magów zabił potwór, prawda? Jego energię
czuć wszęóie dookoła.
Baróo mi pomogłeś, Pepe oznajmił i ugryzł się w kciuk. Masz, nagroda.
Karzełek zamknął oczy i otworzył szeroko usta, jak óiecko oczekujące na cukierek.
Jedna kropla krwi spadła mu na język.
*
(& ) Próżnować bęóie nieuważny gospodarz.
Poznasz lisa naturę, moje słowa rozważ.
Dla ostrożności nie opuści innych lisów,
Z konieczności tylko, nie poluje z kaprysu.
Przyjaciół szuka nie samotny, głową rusz.
Na rzeczy się znasz już bohater, nie tchórz.
Zaprzeczy, niewinny. Kury cuóe gryzć
Taką jego słabość. Zwierzę sprytne lis,
Szuka też zwady; nie żałuje bestia kłów.
Stratą bęóie nie posłuchać moich słów. (& )
*
Wysoka, ciemna sylwetka przemykała mięóy drzewami, wtapiając się w cienie. %7ładen
szelest nie zdraóał jej obecności, nie zostawiała nawet odcisków butów na mokrej ziemi.
Zjawa, złuóenie albo niepokorny cień gdyby komukolwiek jakimś cudem udało się
zauważyć przybysza, nie mógłby dojść do innego wniosku.
Zlady krwi kończyły się przy olbrzymim, pomnikowym cyprysie. Lloyd nie znalazł
żadnych szczątków, co znaczyło, że komuś udało się uciec. Komu i jakim cudem to
pozostawało zagadką. Mag wyczuwał tam zapach obcej magii tak intensywny, że nie-
przyjemnie kręciło mu się w głowie. Zaczynał tracić cierpliwość. Z tego, co udało mu
się wywnioskować, intruz wracał do Parku co najmniej dwa razy. Za ostatnim zadeptał
wszystkie poprzednie tropy tak dokładnie i skrupulatnie, że to nie mógł być przypa-
dek. Przeczucie mówiło Lloydowi, że skrywały się w nich kluczowe informacje. A on je
przeoczył.
Próbował oczywiście cofać się wzdłuż niektórych śladów, aby natknąć się na mniej
zagmatwane tropy. Udało mu się tylko doszczętnie pogubić. Intruzowi zaczęło zależeć
na ukryciu się. Zamiast maskować swoją aurę, spotęgował ją jednak do tego stopnia, aby
zagłuszyć wrażliwe zmysły magów. Z powoóeniem.
Lloyd Dark dałby wiele, aby się dowieóieć, co skłoniło to stworzenie do takiej nagłej
zmiany taktyki. Próbował skontaktować się zarówno z Timothym, jak i z Krzysztofem,
ale telepatia zawiodła, a mag nie miał telefonu komórkowego.
Przez te kilka nocnych goóin nieproszony gość niebywale urósł w siłę, do tego stop-
nia, że jego obecność wpływała na całą miejską rzeczywistość. Lloyd musiał przyznać
z niechęcią, że teraz zapewne nie dałby sobie z nim rady sam. Tym baróiej należało się
spieszyć. Musiał wierzyć, że jego przyjaciele również dostrzegą niebezpieczeństwo. Nie
miał innego wyboru.
Dom Wschoóącego Słońca 102
Z łatwością rozpoznał obecność wampirzycy Grace. Wyczuł ją na długo przedtem,
zanim usłyszał ich oboje.
Gabriel i Grace. Podniósł nieco głos, odwracając się w kierunku krzaków.
Co za niespoóianka. W samą porę, powieóiałbym.
Lloyd, cholera& ! Gabriel, który ledwo nadążał za zwinną wampirzycą, dostał
już zadyszki. Jego kaptur opadł, a jasne pukle niemal całkiem przemokły od śniegu.
Cholera&
Spokojnie, nikt cię nie goni zmitygował go szermierz. Oprzyj dłonie na
kolanach i oddychaj, to pomaga.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]