[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napisano w starogreckim postaci nosiły duże maski wysadzane klejnotami.
Chór był złożony z robotów.
A potem Doma wbiło w fotel.
104
Głównym protagonistą był kozłowaty Przewodniczący Pan, z rogami i ogo-
nem, który ciągle miał jakieś ciemne interesy z Pierwszym Bankiem Syriańskim
nadętą srebrzystą kulą na cienkich nóżkach.
Bank: UWA%7Å‚ASZ, %7Å‚E CZAOWIEK MO%7Å‚E ZAPOBIEC TEMU, BY RO-
BOTY GO ZDYSTANSOWAAY?
Pan: Naturalnie. Jaki robot może wykonywać moją pracę? Głupszych niż
klasa pierwsza nie ma i nie będzie.
Chór: Brekekekex, koax, współosiowy!
Pan: A kim jest ten strudzony wędrowiec?
Na scenę wtoczył się nowy aktor wściekle zielony, obładowany parą skrzy-
dlatych sandałów, z których sypały się pióra, potężnym gumowym mieczem, gi-
gantyczną butlą z wodą i siedzącą na ramieniu maszkarą. Był to jakiś koszmar
preparatora, złożony ze szklanych oczu, piór, kęp futra i rozmaitych pazurów.
Pan: O bogowie! Co ty robisz z tym dziwactwem?
Podróżny: Tylko nie dziwactwem, to moje zwierzątko!
Pan: Do niego mówiłem. Czego szukasz, przechodniu? Znajdz to wreszcie,
żebyśmy mogli kontynuować nasz skecz.
Podróżny rozejrzał się krótkowzrocznie po scenie i skoncentrował na publicz-
ności.
Podróżny [mamrocząc]: Szukam świata żartownisiów.
Pan: Spróbuj Ziemi. Na Terra Novae też mają niezłe poczucie humoru.
Aha: Tych żartownisiów. Wynocha, durniu: oni nie istnieją. A może istnieją?
Podróżny: Tak i nie. To znaczy nie i tak.
Bank: WSZYSCY WIEDZ, %7Å‚E SI PRZENIEZLI DO WSZECHZWIA-
TA ZA ZCIAN. . .
Pan: . . . to dlaczego nie poszukać po ciemnej stronie Słońca?
Podróżny: Rany, racja! Ciemna strona Słońca, tak? Już tam idę.
I wytoczył się ze sceny.
* * *
Następnego ranka Dom obudził się w tej samej przeładowanej sypialni, wyką-
pał się w złotej wannie i przespacerował do jadalni. Spóznił się na oficjalne śnia-
danie, bo długo dyskutował z Joan I. Spóznienie mu odpowiadało, dyskusja zaś
okazała się bezowocna, podobnie jak badanie Iga, którego w laboratorium prze-
świetlono i przeskanowano w poszukiwaniu każdego możliwego rodzaju broni,
omal nie wpędzając go w szok. Nie znaleziono niczego, ale Ig był od rana dziw-
nie cichy.
105
Sub-Lunar odleciał zaraz po przedstawieniu, gdyż otrzymał jakieś niezwy-
kle pilne wezwanie z Ziemi. Wielki okrągły stół sprzątnięto, za to na blacie
pod oknem zostawiono rozmaite półmiski przykryte pokrywami. Dom zajął się
doświadczalnym sprawdzaniem zawartości: pod pierwszą znalazł wędzoną rybę
czerwonej barwy, pod drugą pozostałości po dziku, pod trzecią owoce. Zdecy-
dował się na rybę, przeniósł danie na stół i z czystej ciekawości uniósł kolejną
pokrywę, którą natychmiast z łoskotem opuścił imperator musiał podejmować
co najmniej jednego droska na śniadaniu.
Kilka minut pózniej otworzyły się niewielkie drzwi i do sali weszła dziewczy-
na drobna, zgrabna i śniada jak Tarli. Dom uśmiechnął się, ona zaczerwieniła
i nie spuszczając z niego wzroku, podeszła do blatu. Wybrała rybę i siadła po
przeciwnej stronie stołu. A Dom gapił się na nią, bo zdawała się promieniować
złocistym blaskiem każdy jej ruch pozostawiał w powietrzu powoli niknący
ślad. Był to prosty efekt elektrofizyczny, ale robił duże wrażenie.
Jedli w milczeniu przerywanym jedynie przez szum antycznego standardowe-
go zegara. W końcu Dom zebrał się na odwagę i spytał:
Mówisz po jangielsku?. . . Linaka Comerks diwac?. . . To może droskań-
ski?. . . upaquaduc, uh lapidiquac nunquackuqc quipaduckuadicquakak?
Nalała sobie filiżankę kawy i uśmiechnęła się do niego. Dom jęknął w duchu:
droskański był zły, ale phnobijski jeszcze gorszy. Przygotował narządy mowy do
ostatecznego testu i wysyczał:
Ffnbassshsss sssFFssshsss. . . fusss sssfghn Gsss?
Trafiła go drugim uśmiechem i klasnęła w dłonie. Chwilę pózniej poczuł na
plecach czyjś wzrok i obejrzał się. Stał za nim olbrzym równie szeroki jak wyso-
ki, a dochodził prawie do dwóch metrów. Potężna postać zakończona była małą
głową i ubrana w skórzany przyodziewek w znajomy czerwono-niebieski wzorek.
Za szeroki pas pozatykane były rozmaite egzemplarze ręcznej broni, a ich wła-
ściciel przyglądał mu się obojętnie. Był to drosk i to stary, więc oczywiście
była. Gdyby w pałacu znajdowały się jakieś samce, skończyłyby w jej prywatnej
lodówce.
Dziewczyna zaśpiewała coś melodyjnym jak dzwoneczek głosem.
Czerwone oczka dwa metry nad ziemią mrugnęły.
Imperatorka pytać, co ty powiedzieć?
Po prostu próbowałem być towarzyski. Kim jesteś?
Po krótkiej wymianie zdań z dziewczyną olbrzymka odparła:
Ochroniarz i przyzwoitka.
Ekonomiczne połączenie.
Lady Sharli pytać, czy ty się przejechać?
I nie czekając na odpowiedz, podniosła go jedną ręką, co obudziło Iga. Wark-
nął, wyszczerzył zęby i miauknął, gdy delikatnie złapała go w drugą dłoń, mru-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]