[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowie panuje cisza absolutna, wydaje mi się, że słyszę przede wszystkim jego ogromną
ciszę. Schody ruchome, które się nie ruszają, to coś więcej niż bezruch. Półki pękające od
towarów bez jednego sprzedawcy to coś więcej niż osamotnienie. Kasy automatyczne,
które nie dzwonią, to więcej niż cisza. Wszystko widziane oczami głuchego - inny świat.
Zwiat, gdzie bomby wybuchają, nie pozostawiając śladów.
- Szukasz, gdzie by tu podłożyć następną?
Znam dobrze ten głęboki głos, który mi uzmysławia, że odzyskałem słuch. Stoi oparty
obok mnie. Spojrzenia nas obu kierują się odruchowo w stronę działu ze swetrami, na
samym dole. W końcu odpowiadam:
- Jest tyle sposobów zabijania, Stozil, to mnie zniechęca...
Stozilkovic, Serb, jeśli chodzi o geny, a strażnik nocny z zawodu, w wieku, który byłby
dostojny, gdyby nie jego uśmiech. Głos najniższy w świecie: Big Ben w londyńską noc.
Opowiada mi uroczÄ… historyjkÄ™:
- Znałem jednego zabójcę Niemców, podczas wojny, w Zagrzebiu, miał z piętnaście,
szesnaście lat, buzka jak u anioła, nazywali go Kolia, wymyślił dziesięć niezawodnych
sposobów. Na przykład spacerował sobie pod rękę z koleżanką, w ciąży, która pchała
wózek, posyłał oficerowi wychodzącemu z kościoła kulę w kark i chował dymiący
rewolwer koło śpiącego dzieciaka. Takie pomysły. Sprzątnął osiemdziesięciu trzech.
Nigdy nic uciekał. Nigdy nie dał się złapać.
- Co się z nim stało?
- Oszalał. Nie był z początku stworzony do zabijania. Pod koniec nie umiał się bez tego
obejść. Coś w rodzaju morderczej obsesji, częstej u partyzantów, pasjonowała się tym po
wojnie międzynarodówka psychiatryczna.
Milczenie. Mój wzrok błądzi przez chwilę po złoconej żelaznej balustradzie biegnącej
wokół działu niemowlęcego tam, na wprost mnie, po drugiej stronie. Wózki jakoś straciły
niewinny wyglÄ…d.
- Poprzestawiamy klocki dziÅ› wieczorem?
Przestawiać klocki" w języku Stozila to zaproszenie, żeby pograć w szachy. W każdy
wtorek aż do północy - to jedyna zdrada, jakiej dopuszczam się wobec dzieciaków.
Przestawianie klocków dziś wieczorem w świetlistym, uśpionym Sklepie, tak, właśnie
ten rodzaj ukojenia jest mi potrzebny.
14
Uderzenie z boku. Nie zdążam złapać oddechu, a już następny atak, tym razem czołowy,
posyła mnie na deski. Pozostaje tylko zwinąć się w kulkę, zebrać maksymalnie w sobie,
wystawić na grad ciosów i czekać, aż to minie, wiedząc jednocześnie, że to nie minie. I
nie mija. Spada na mnie ze wszystkich stron naraz. Wtedy oczami wyobrazni widzÄ™
amerykańskich marynarzy, których statek zatonął gdzieś na Pacyfiku pod koniec wojny.
Ludzie w morzu skupili się, żeby utworzyć wspólny blok, i unosili na wodzie, trzymając
się pod łokcie, jak wielka ludzka plama. Rekiny zaatakowały ten placek, rozpoczynając
od brzegu i wgryzając się, wgryzając aż do środka.
To właśnie Stozil robi ze mną. Odparł siły otaczające mojego króla i atakuje ze
wszystkich stron naraz. Taka umiejętność rozgrywania jednocześnie w pionie i po
skosach jest oznaką, że mamy do czynienia ze Stozilem w wielkiej formie. Tym zresztą
lepiej, bo kiedy Stozil nie ma jasności, to oszukuje! Jedyny facet na świecie, który potrafi
oszukiwać w szachach. Wszystkie jego pionki pokonują galopem po dwa albo po cztery
pola, przeciwnikowi mąci się w oczach, świat się chwieje, morale spada do zera, to
prawdziwa śmierć wartości, wszystko staje się płynne. Dziś wieczorem to nie jest
potrzebne. Ma jasności On ma jasność, a ja podziwiam. Wszystkie ataki odbywają się
otwarcie. Konik skacze pod kÄ…tem, nagle wyskakuje laufer, zdecydowany i
nieoczekiwany jak ostrze noża. Szarżujący ponownie konik zatapia zęby w swojej części
łupu. Kiedy ochraniam nogę, pożera mi się rękę, kiedy chowam głowę w ramiona, ginę
zaduszony. Nie da się zaprzeczyć, oto Stozil w swoim najlepszym wydaniu. A ja, jak
kret, mrużę oczy pod spojrzeniem Puszczyka. Moja mózgowniczka, która desperacko
szukała wyjścia, uspokaja się wreszcie, zahipnotyzowana przegraną.
- Jest siedmiu.
Nie spuścił oka z szachownicy. Tylko ten pomruk odległej basetli, którą ma zamiast
głosu.
- Siedmiu? Jakich siedmiu? Co za siedmiu?
- Jest sześciu gliniarzy w Sklepie, plus nasz, to razem siedmiu.
Nasz, wysoki, pryszczaty, z mokrymi ustami, który pełnym podziwu kiwnięciem głowy
kwituje każdy cios mojego przeciwnika, niedostrzegalnie sztywnieje.
- Jeden u Sinclaira buszuje po rachunkach, po jednym udającym cień na każdym piętrze,
no i ten nasz, który finguje, że umie grać w szachy. Mokre Usta tak zatkało, że nawet się
nie wścieka.
- Skąd pan wie? Przecież pan nie widział, jak wchodzili! Stozil nie odpowiada. Włącza
mikrofon panny Hamilton, ten, który po dziesięć razy na dzień wzywa mnie do sali
tortur, i grzmi z głębi trzewiów:
- Drugie piętro, dział płytowy, proszę zgasić papierosa.
Sądzę, że na dzwięk tego niebiańskiego kontrabasu gliniarzowi patrolującemu drugie
piętro musi się wydawać, że złapał kontakt z Samym Bogiem Ojcem.
Znam mojego Stozila: fakt, że obstawili go siedmioma agentami, rani go dotkliwie. A
poza tym społeczeństwo, które zaczyna pilnować pilnujących, to nie wróży nic dobrego,
on już to widział...
Jednak wraca do szachów, przeprowadza laufra przez linię środkową i oznajmia:
- Mat w trzech ruchach.
Bez wątpienia. Aż zapiera dech. Zmierć przez uduszenie. Brawo, Stozil. Zwycięzca
podnosi się i ciągnie stare kości pod okienko operatorskie, skąd panna Hamilton może
sobie zawsze fundnąć panoramiczny widok na Sklep w całej krasie. Nieśmiało Mokre
Usta ponawia atak:
- Hę? Skąd pan wiedział, że jest nas siedmiu?
Spojrzenie Stozila błądzi przez chwilę po migotliwej przestrzeni.
- Ile masz lat, mały?
- Dwadzieścia osiem, proszę pana.
Gdyby sądzić po niepewnym głosie, Mokre Usta mógłby mieć osiemnaście. Ale ze
względu na zasuszony ptasi móżdżek - z osiemdziesiąt osiem.
- Co twój ojciec robił w czasie wojny?
Podczas gdy spojrzenia obu szybują jak eskadra po rozległej świetlistej ciszy,
prowadzony jest ten dialog.
- Był żandarmem, proszę pana, w Paryżu.
Oczy Stozila nurkują teraz w samą głąb Sklepu i nagle zawracają, wznosząc się zakolami
i omiatając piętro po piętrze, po czym wracają na swoje miejsce, jak gdyby miały zdać
raport.
- Czuć tu niemytymi kopytami, nie uważasz?
Synowi żandarma płoną uszy. Ale nocny strażnik kładzie mu na ramieniu ojcowską dłoń.
- Nie tłumacz się. Moimi.
I dodaje.
- Każdy wartownik tak zalatuje.
I wtedy łagodnie, z namysłem, Stozilković zaczyna opowiadać małemu glinie swoje
życie, od samych początków w seminarium, kiedy to, jako wartownik duszy, wznosił
wokół dogmatu podwójny mur z Ave i Pater, potem o swoim kryzysie duchowym,
zrzuceniu sutanny, zapisaniu siÄ™ do Partii, o swojej wojnie, Niemcach sunÄ…cych dnem
dolin, opowiada o armii Własowa (milion ludzi załatwionych białą bronią pod koniec
działań wojennych) przejeżdżającej konno, tam w dole, pod nieruchomym spojrzeniem
wartownika Stozilkovica ( strażnika bałkańskich wrót Europy", mój mały!), i o tych,
którzy przyszli wkrótce po niej, o hordach wyzwolicieli, ostrozębych Tatarach,
czerkieskich jezdzcach kolekcjonerach uszu, białych Rosjanach kolekcjonerach
zegarków, którzy także pragnęli przekroczyć te bałkańskie wrota, ale udałoby im się to
tylko wtedy, gdyby wartownik Stozilković, który stał tam w oparach swoich odnożnych
wyziewów, stracił czujność.
- Wartownik nigdy nie patrzy pod nogi, dziecko, nigdy!
Coś pięknego. Sklep przybiera nagle postać Wielkiego Kanionu, ze Stozilem stojącym na
straży całego świata.
- Ani jednego nie przepuściłem! I dobrze się stało, bo gdybym przepuścił choć jednego,
twoje kasy łykałyby teraz rubelki. I to bez wydawania reszty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]