[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ensigh Gilmer uważał się za osobnika niezwykle bystrego.
Pochodził z rodziny, która służyła imperatorowi od stuleci. Każdy kolejny potomek musiał
obowiązkowo zaczynać od munduru. Ensigh Gilmer dorastał ze świadomością, że wcześniej czy
pózniej zasili szeregi armii i narazi się na przykrość spotykania rozmaitych złych ludzi. Ale miał do
wyboru albo to, albo wydziedziczenie. A może nawet coś gorszego.
Przez pewien czas żywił jeszcze nadzieję, że wojna się skończy, zanim on, Ensign, z
różowiutkiego chłopca zmieni się w młodzieńca w wieku poborowym. Niestety, miał pecha.
Musiał się zaciągnąć.
Zamierzał nie tylko pokazać starszyznie rodu, że jest godny miana Gilmera, ale nie pozwolić
również, by zli ludzie naruszyli jego cielesność.
Zgłosił się na ochotnika do formacji zwiadu.
Jego koledzy z akademii nie mogli się nadziwić, że ekscentryczny Ensign okazał tyle
charakteru. Przecież jednostki zwiadowcze zawsze są na czele całej floty. Tuż pod bokiem
nieprzyjaciela.
Służba na statkach zwiadu uchodziła za bardziej niebezpieczną niż na myśliwcach. Zmierć
zawsze zaglądała prosto w oczy.
Gilmer przyjÄ…Å‚ wszystkie wyrazy uznania ze stosownym politowaniem.
Jeszcze na pierwszym roku akademii skorzystał z jednego wolnego dnia, aby z bliska
przyjrzeć się temu, co go czeka. Po pierwsze odkrył, że w odróżnieniu od myśliwców statki zwiadu
nie miały wdawać się w walkę, a tylko przemykać cichutko tu i tam. Po drugie, zbadał statystyki
strat zwiadu aż do czasów wojen Muellera. Ciekawe, niecałe dwa procent. Nawet mniej niż w
korpusie transportu. Na dodatek, szczegółowe rozpiski pokazywały, że większość z tych dwóch
procent utracono skutkiem błędów pilotażu.
Gilmer był świetnym pilotem. Wszyscy to przyznawali.
I tak wyruszył na wojnę.
Dowodzenie niezbyt mu wychodziło. Dwunastoosobowa załoga go nie cierpiała. W zasadzie
nie wiadomo za co, po prostu ich drażnił, chociaż statek zawsze lśnił czystością, awanse
przychodziły w porę, kary nigdy nie wykraczały poza regulaminowe normy. Coś nie grało.
Gilmer nie ucieszył się zbytnio, gdy dostał przydział do flotylli inwazyjnej Sektora
Pionierskiego. Do tej pory kłopoty jakoś omijały dzielnego Gimlera. Gdyby chociaż wyśledził
kilka tachnijskich statków usiłujących podejść flotę imperium, odszedłby do cywila z medalami.
Karierę i tak zamierzał robić w przemyśle rozrywkowym.
Na dodatek, wyraznie widział, że imperium wygrywa wojnę.
Jeszcze kilka tygodni i będzie po wszystkim. Na wszelki wypadek złożył już w stoczni
remontowej zapotrzebowanie na kwartalny przeglÄ…d. Termin sprawdzianu technicznego powinien
wypaść dokładnie w czasie bitwy o Heath.
I dlatego właśnie Gilmer, bardzo bystry facet, poczuł się niemal osobiście skrzywdzony, gdy
na ekranie pojawił się samotny rozbłysk. Ktoś leciał i to szybko.
Ensign czym prędzej przełączył obraz na kamery czujnika orbitującego w odległości kilku lat
świetlnych. I zdrętwiał, ujrzawszy monstrualny kadłub Foreza . Sprawdził raz jeszcze, ale druga
kamera pokazała ten sam obraz. To nie było złudzenie. Na dodatek trajektoria lotu intruza
przebiegała minutę świetlną od patrolowca!
Aącznościowiec niezwłocznie zameldował dowództwu floty, co się dzieje, a Gilmer włączył
napęd na pełną moc, zaprogramował chaotyczne manewry unikowe i zaczął się zastanawiać, co
jeszcze może zrobić. W ogólnej gorączce kazał włączyć systemy broni i wystrzelić na ślepo dwa
pociski.
Uzbrojenie patrolowca było nader mizerne. Ledwie cztery prościutkie samonaprowadzające
się pociski, każdy długi na jakiś metr. Teoretycznie dość, by zneutralizować patrolowiec wroga,
może nawet odstraszyć myśliwiec, który nie zawahałby się przed zaatakowaniem całkiem
bezbronnego celu. Jednak w gruncie rzeczy główne zadanie wyrzutni polegało na dostarczeniu
pechowej załodze jakiegoś zajęcia w ostatnich chwilach przed unicestwieniem.
Gilmer przygryzł palce. Mógł tylko czekać, aż tradycji rodzinnej stanie się zadość. Tej trochę
gorszej, bo związanej ze śmiercią w walce.
Jednak nic się nie stało.
%7ładna z wrogich jednostek nie pofatygowała się, by cisnąć w patrolowiec choćby złym
słowem. O pościgu nie mówiąc.
Gilmer od razu nabrał przekonania, że jest nie tylko wspaniałym pilotem, ale również
[ Pobierz całość w formacie PDF ]