[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Był to niewielki portfel z brązowej skóry. Musiał wypaść naszemu gościowi podczas
szamotaniny. W środku znalazłem dwa rachunki wystawione na nazwisko pana Felixa Laona
i złożony kawałek papieru. Serce zaczęło mi bić szybciej. Okazało się, że trzymam w ręce
wydartą z notesu kartkę, na której zapisano ołówkiem kilka słów.
Następne spotkanie rady odbędzie się w piątek, o godzinie jedenastej, przy ulicy des
Echelles 34.
Informację podpisano wielką czwórką.
Mieliśmy piątek. Zegar na kominku wskazywał dziesiątą trzydzieści.
Mój Boże! Cóż za okazja! zawołałem. Los wreszcie uśmiechnął się do nas.
Musimy natychmiast tam pojechać. Mamy naprawdę wielkie szczęście.
A więc po to tu przyszedł mruknął Poirot. Teraz wszystko rozumiem.
Co rozumiesz? Chodzmy, Poirot! Przestań marzyć! Poirot spojrzał na mnie i
uśmiechając się lekko, pokręcił głową.
Mam pozwolić złapać się w pułapkę? Nie! Oni są przenikliwi, ale nie dorównują
Herkulesowi Poirot.
O co ci chodzi?
Mój przyjacielu, zastanawiałem się właśnie, w jakim celu złożono mi tę wizytę. Czy
nasz gość miał nadzieję, że uda się mnie przekupić? Albo zastraszyć? Zmusić do rezygnacji z
zadania, które przed sobą postawiłem? Trudno w to uwierzyć. Po co więc tu przyszedł? Teraz
rozumiem jego plan: dobry, świetny. Udawał, że chce mnie przekupić i zastraszyć, nie
próbował uniknąć walki, a wszystko po to, żeby w nie budzący podejrzeń sposób zgubić
portfel i zastawić na mnie pułapkę. Rue des Echelles, godzina jedenasta? Nie sądzę, mon ami!
Herkules Poirot nie da się tak łatwo złapać.
Wielkie nieba! westchnÄ…Å‚em.
Poirot również nie był zadowolony.
Jednego tylko nie rozumiem.
Czego?
Chodzi o czas, Hastings. Gdyby chcieli zwabić mnie w pułapkę, byłoby to łatwiejsze w
nocy. Dlaczego dzisiaj przed południem? Czyżby dzisiaj miało się coś wydarzyć? Coś, o
czym Herkules Poirot nie powinien wiedzieć? Zobaczymy. Nie ruszę się stąd, mon ami.
Dzisiaj nigdzie nie idziemy. Tutaj zaczekamy na to, co musi się stać.
O jedenastej trzydzieści otrzymaliśmy wezwanie. Była to mała niebieska koperta. Poirot
otworzył ją i podał mi list od pani Olivier, słynnej chemiczki, którą odwiedziliśmy
poprzedniego dnia w związku ze sprawą Hallidaya. Prosiła nas o natychmiastowe przybycie
do Passy.
Udaliśmy się tam bezzwłocznie. Pani Olivier przyjęła nas w tym samym małym saloniku,
co poprzednio. Tak samo jak poprzedniego dnia uderzyła mnie wielka silą emanująca z tej
kobiety. Pani Olivier, godna następczyni Becquerela i małżeństwa Curie, miała pociągłą
twarz zakonnicy i płonące oczy. Od razu przeszła do rzeczy.
Wczoraj wypytywaliście mnie panowie w sprawie zniknięcia pana Hallidaya. Teraz
dowiaduję się, że wróciliście do mojego domu drugi raz i rozmawialiście z moją sekretarką,
Inez Veroneau. Inez wyszła z panami i dotąd nie wróciła.
To wszystko, madame?
Nie, panowie, to jeszcze nie wszystko. Wczoraj w nocy włamano się do laboratorium i
skradziono wartościowe dokumenty. Złodzieje chcieli się dostać do czegoś bardziej cennego,
ale nie udało im się otworzyć dużego sejfu.
Madame, powiem pani prawdę. Pani była sekretarka, madame Veroneau, to w
rzeczywistości hrabina Wiera Rosakow, wytrawna złodziejka. To ona była odpowiedzialna za
zniknięcie pana Hallidaya. Jak długo pracowała u pani?
Pięć miesięcy. Jestem zaskoczona tym, czego dowiaduję się od pana.
To wszystko prawda. Czy wykradzione dokumenty łatwo było znalezć, czy też sądzi
pani, że w kradzież zamieszany jest ktoś z pracowników?
To dziwne& Złodzieje wiedzieli, gdzie szukać. Myśli pan, że Inez&
Tak. Jestem przekonany, że złodzieje działali z jej polecenia. Niech mi pani powie,
jakiej to cennej rzeczy nie zdołali wykraść? Biżuterii?
Pani Olivier, uśmiechając się nieznacznie, pokręciła głową.
Czegoś bardziej wartościowego. Rozejrzała się, po czym wyjaśniła szeptem:
Chodzi o rad.
Rad?
Tak. Przechodzę do najważniejszego etapu moich badań. Mam niewielką ilość radu&
Nieco ponad to, co udostępniono mi do badań. Ilościowo jest tego niewiele, a jednak stanowi
to znaczną część światowych zasobów i jest warte miliony franków.
Gdzie jest ten rad?
Złożony w ołowianej kasetce, w dużym sejfie, który wygląda na zniszczony i
staroświecki, ale w rzeczywistości stanowi wielkie osiągnięcie współczesnej myśli.
Złodziejom nie udało się go otworzyć.
Jak długo pozostanie pani w posiadaniu radu?
Jeszcze dwa dni. Tyle czasu potrzeba mi na ukończenie eksperymentu.
Poirotowi rozbłysły oczy.
Czy Inez Veroneau o tym wie? Dobrze. To znaczy, że ptaszki tu wrócą. Proszę nikomu
o mnie nie mówić. Uratuję pani rad. Czy ma pani klucz do drzwi laboratorium, wychodzących
na ogród?
Tak. Oto on. Mam jeszcze drugi. A to klucz do furtki wychodzÄ…cej na alejÄ™ Å‚Ä…czÄ…cÄ… tÄ™
willÄ™ z sÄ…siedniÄ….
Dziękuję. Niech pani położy się dzisiaj spać jak zwykle. Proszę wszystko zostawić w
moich rękach. Proszę nic nikomu nie mówić. Szczególnie asystentom: mademoiselle Claude i
monsieur Henri, jeśli się nie mylę.
Wychodząc z willi Poirot z zadowoleniem zacierał ręce.
Co teraz zrobimy? spytałem.
Za chwilę opuszczamy Paryż. Wyjeżdżamy do Anglii.
Co?
Spakujemy siÄ™, zjemy obiad i jedziemy na Gare du Nord.
A rad?
Powiedziałem, że wyjeżdżamy do Anglii, ale nie mówiłem, że tam dotrzemy. Zastanów
się, Hastings. Na pewno jesteśmy śledzeni. Nieprzyjaciel musi być przeświadczony, że
wróciliśmy do Anglii. Nie przekonamy go, jeśli nie wsiądziemy do pociągu.
Zamierzasz wysiąść w ostatniej chwili?
Nie, Hastings. Naszego nieprzyjaciela nie zadowoli nic innego, tylko wyjazd bona fide.
Ale pociÄ…g staje dopiero w Calais!
Jeśli zapłacimy, zatrzyma się wcześniej.
Daj spokój, Poirot. Nie uda ci się nakłonić maszynisty do zatrzymania pociągu
ekspresowego.
Drogi przyjacielu, czyżbyś nigdy nie zauważył informacji o karze, jaką należy uiścić za
nieuzasadnione użycie signal d ârret*? Wynosi ona chyba 100 franków.
Chcesz pociągnąć za hamulec?
Poproszę o tę przysługę mojego przyjaciela, Pierre a Combeau. Podczas gdy on będzie
się kłócił z konduktorami, wzbudzając zainteresowanie pasażerów, my dwaj wymkniemy się
niepostrzeżenie.
Zrobiliśmy tak, jak powiedział Poirot. Pierre Combeau, dobry znajomy Poirota, znał
metody działania mojego przyjaciela, przystał więc na wszystko. Ledwie wyjechaliśmy z
Paryża, pociąg musiał stanąć. Combeau, hałaśliwy jak każdy Francuz, urządził wielką scenę.
Tymczasem my z Poirotem wysiedliśmy z pociągu, nie budząc niczyjego zainteresowania.
Najpierw zmieniliśmy wygląd. Wszystko, co było nam potrzebne, znalazło się w
walizeczce Poirota. Po chwili wyglądaliśmy jak dwa nieroby w brudnych bluzach. Kolację
zjedliśmy w obskurnym zajezdzie. Potem wróciliśmy do Paryża.
Dochodziła jedenasta, kiedy znalezliśmy się koło willi pani Olivier. Rozejrzeliśmy się na
ulicy, po czym ostrożnie skręciliśmy w alejkę wiodącą do ogrodu. Wokół panował spokój.
Mieliśmy pewność, że nikt nas nie śledzi.
Sądzę, że jeszcze ich tu nie ma szepnął Poirot. Możliwe, że przyjdą dopiero jutro,
ale przecież wiedzą, że za dwa dni radu już nie będzie.
Bardzo ostrożnie przekręcaliśmy klucz w ogrodowej furtce. Otworzyła się bezgłośnie.
Weszliśmy.
W jednej chwili zostaliśmy otoczeni, zakneblowani i związani. Mieliśmy przeciw sobie co
najmniej dziesięciu mężczyzn. Stawianie oporu nie miałoby sensu. Uniesiono nas w górę jak
worki z ziemniakami. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu napastnicy skierowali siÄ™ w stronÄ™
domu. Kluczem otworzyli drzwi laboratorium i wnieśli nas do środka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]