[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na przykład, na działkach. Nawet w zimie. Był odporny na wybryki temperatury.
Coś w tym kamiennym posągu pojawiło się takiego, co można by uznać za lekką
zmianÄ™. Nie w nim samym nawet, a w atmosferze, niewidoczne dla oka, wyczuwalne
jednakże dla czujnej duszy. Jakby się zaczął śpieszyć do zapisanej osoby. Mimo to na-
stępne pytanie zadał równie spokojnie, jak poprzednie.
 A czy znała pani Stefana Trupskiego?
Nawet przez ułamek sekundy nie musiałam się zastanawiać. Takiego nazwiska nie
mogłabym zapomnieć.
 Z całą pewnością nie. Pierwsze słyszę.
 Może znów nie kojarzy pani nazwiska z osobą...?
42
 A, to możliwe. Skąd, na przykład, mam wiedzieć, czy przypadkiem facet w stacji
benzynowej nie nazywał się Trupski? Albo szewc, który mi fleki przybijał? Albo jakiś
z kasyna? Musiałby mi pan fotografię pokazać.
Bezwiednie zupełnie użyłam czasu przeszłego. %7ładna myśl we mnie nie zakwitła,
ale przez Słodkiego Kocia wydawało mi się jakoś, że uparcie rozmawiamy o przeszło-
ści. Piękny podinspektor nie skorygował mnie. Ten jakiś jego niedostrzegalny pośpiech
wciąż dawało się wyczuć, ale do kieszeni sięgnął ruchem umiarkowanym. Wyjął kilka
zdjęć i pokazał mi jedno.
Nie, tej twarzy nie znałam. Idealnie przeciętna, skojarzyła mi się z opisem Martusi,
wziętym od Dominika, proporcjonalnie okrągła, bez znaków szczególnych, mogłam ją
nawet widzieć i kompletnie nie zwrócić uwagi. O znajomości w ogóle nie było co ga-
dać.
Pokręciłam głową.
 Bardzo mi przykro. Obce wszystko, i nazwisko, i gęba.
 A kiedy pani była ostatnio w hotelu Marriott?  spytał na to uprzejmie, odbiera-
jąc mi zdjęcie, które Martusia też zdążyła obejrzeć.
Cholera. To jednak dochodzimy do trupa. Martusia za mną wypuściła z siebie po-
wietrze z jakimś takim podmuchem, który poczułam na szyi. Kamienny posąg pozor-
nie nie zwracał na nią żadnej uwagi, jakby stanowiła u mnie ruchomą dekorację miesz-
kania. Ozdobny wiatraczek wentylacyjny albo co.
Postanowiłam trzymać się, jak długo zdołam, i nie pomagać mu wcale.
 We wtorek, zaraz, którego to...?  przechyliłam się i spojrzałam na kalendarz
 dziewiętnastego, o godzinie osiemnastej... nie, trochę przed osiemnastą.
 I co pani tam robiła?
 Spotkałam się z niejaką Anitą Larsen, moją przyjaciółką.
 I nikogo znajomego pani tam nie widziała, nawet przelotnie?
Pomilczałam sobie troszeczkę. Marta za moim ramieniem przestała oddychać.
 Zaraz, proszę pana, nie w takim galopie  rzekłam wreszcie.  Zaoszczędzę panu
głupkowatej odpowiedzi, że owszem, widziałam Anitę, ale muszę się zastanowić...
O tak, z pewnością musiałam się zastanowić. Piękny Cezary obudził we mnie ducha
przekory, pień emocjonalny, nie człowiek, z przyjemnością ograniczyłabym się do ide-
alnie ścisłych odpowiedzi na jego pytania, z czego zyskałby to, co pokrywa rozmaite po-
łudniowe wyspy, mianowicie ptasie guano. Pod przysięgą mogłam zeznać, że nikt znajo-
my i żywy w oko mi nie wpadł, a pytał wszak zapewne o żywych znajomych, nie o mar-
twych...? Ponadto Słodkiego Kocia miałam prawo nie poznać i krótko odpowiedzieć, że
nie. I niechby się wypchał trocinami i kryształem w drobnym proszku.
Nie wspominając już o tym, że w tym pokoju mogło mnie w ogóle nie być. Nikt
mnie tam nie widział. Wyprzeć się i cześć, tak jak w pierwszej chwili postanowiłam, wy-
jątkowo i raz w życiu kierując się rozsądkiem.
43
Nie pozwoliły mi na to dwa drobiazgi. Jeden, to cholerny Dominik, wmieszany w ten
cały interes niepotrzebnie, myląco i zupełnie kretyńsko, a drugi, to te dwa numery sa-
mochodów, podane mi przez Anitę. W gruncie rzeczy nie lubię przestępców, szczegól-
nie wysoko postawionych, a może, ukrywając informację, ułatwię im życie? Po czym
odwdzięczą mi się jakimś świństwem, włamaniem, kradzieżą samochodu albo zgoła
rozbiciem Å‚ba...
Wahałam się jeszcze przez chwilę. Praworządność z wielkim wysiłkiem przeważyła.
 Ciekawa jestem, co mi grozi za nieujawnienie trupa? Pozwoli pan, że sięgnę po
kodeks? Karny to chyba powinien być...
Już się podnosiłam, kiedy mnie powstrzymał.
 Niech się pani nie fatyguje. Jeśli jest pani pewna, że nie zostało popełnione zabój-
stwo...
 Przeciwnie, jestem pewna, że zostało popełnione.
Podinspektor patrzył na mnie wzrokiem kamiennie pytającym z naciskiem, który
mógł obniżyć szczyty Alp.
 No to teraz już chyba nie ma siły, musisz mu wszystko powiedzieć  nie wytrzy-
mała wreszcie Marta.  Przecież on był nieżywy i cały czas jest o nim gadanie...
Zdenerwowałam się.
 No pewnie, że mu w końcu wszystko powiem, ale chciałam najpierw zobaczyć,
o co mnie jeszcze zapyta, i jak dojdzie do sedna rzeczy! No dobrze, usłyszeć, ty nie bądz
taka drobiazgowa!
 Przecież nic nie mówię...?
 Ale myślisz!
 Nie myślę!  zapewniła Marta z wielką mocą.  Tego się po mnie nie spodzie-
waj! W takiej chwili...!
 No to pan major myśli.
 Skąd wiesz, że major? Mówił co innego! Pod coś tam!
 Nauczyłam się trochę tej nowej nomenklatury, podinspektor to major albo pod-
pułkownik. Podpułkownik by tu osobiście nie przychodził, oni są na ogół grubi i nieru-
chawi. Major brzmi przyjemniej.
 Wszyscy...?
 Co wszyscy?
 SÄ… grubi i nieruchawi?
Błysnęło mi wspomnienie.
 No nie, nie wszyscy. Jeden był nieduży i chudziutki, a jeden bardzo przystojny
i o...! Brodaty!
 Jest do niego jakiś dostęp...?
 Na co ci, starszy ode mnie!
44
 No dobrze, to siÄ™ jeszcze zastanowiÄ™...
Kamień w ludzkiej, urodziwej postaci przeczekiwał to wszystko, jakby był głuchy.
Idealnie spokojnym głosem powtórzył pytanie, czy widziałam kogoś znajomego.
 Otóż właśnie zbił mnie pan z pantałyku  powiedziałam z irytacją.  Chciałam
o tym w ogóle nie mówić, bo głupio mnie pan pyta, a ja się może naraziłam kodeksowi.
A, zaraz, może wpadłam w histerię? Histeria jest dozwolona.
 W każdym razie nie jest karalna...
 No więc dobrze, wpadłam. A jeszcze do tego pan mi nie uwierzy, bo go prze-
cież wywiezli. A nie, zaraz, Marta świadkiem! No i Anita... No dobrze, widziałam.
Ptaszyńskiego.
 Co Ptaszyńskiego? Widziała pani Ptaszyńskiego?
 Widziałam. Ale ciągle jeszcze myślałam, że jest to Słodki Kocio.
 Gdzie go pani widziała?
 W pokoju dwa tysiące trzysta dwadzieścia osiem  wyznałam ponuro.
 Dokładnie nad moją przyjaciółką Anitą.
 I co robił?
 Nic. Leżał.
Nawet i teraz okiem cholernik nie mrugnął, brwią nie ruszył. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire