[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domu na wozie wypełnionym podarkami, w stroju ociekającym srebrem i złotem, a jego
ukochana rzuci mu się na szyję ze łzami w oczach. Taka wiara, piękna i dziecinna, była w Kazni
czymś niespotykanym. Hołubiono ją jak najdroższy klejnot, a ci poszukiwacze, którzy już dawno
stracili wszelką nadzieję i teraz próbowali tylko desperacko utrzymać się na powierzchni,
wiedząc jednak, że prędzej czy pózniej pójdą na dno, lubili grzać się w jej cieple. Chociaż sami
nie wiedzieli dlaczego.
A potem Jalonen zachorował. Minął zaledwie miesiąc, od kiedy wykrył u siebie pierwsze
symptomy, które zresztą z typową dla siebie lekkomyślnością zlekceważył, upijając się i
śpiewając wesołe fińskie pieśni. Przez ten czas zmienił się nie do poznania. Jego skóra przybrała
barwę trupiobladą, gdzieniegdzie naznaczoną niezdrowymi plamami fioletu. Słomiane włosy
dawno znikły, zastąpione nielicznymi kępkami koloru popielatego. Cały jakby zapadł się w sobie,
wyraznie widać było wszystkie kości, nawet te najmniejsze, tak na twarzy jak i na całym ciele.
Jedynie brzuch mu napuchł, jakby ktoś wpompował do niego kilka litrów wody.
Głód go za niedługo zabierze powiedział cicho doktor Carridan. Jak zwykle się garbił i
jak zwykle wyglądał na przemęczonego To straszna choroba. Karmimy chorych tutaj, śmiem
twierdzić, że lepiej niż wielu z tych biedaków na zewnątrz, ale organizm niemal nie przyjmuje
pożywienia. Wkładamy z jednej strony, wychodzi w niezmienionej postaci z drugiej. Z powodu
wycieńczenia organizm, żeby się bronić, zaczyna pożerać sam siebie. U osoby zmarłej organy
wewnętrzne potrafią być nawet kilka razy mniejsze niż u osoby zdrowej. Wątroba waży około stu
gramów, kiedy u zdrowego - dwa kilo. Nawet serce robi się lżejsze. Kości stają się gąbczaste,
lekkie, jak u ptaków.
Młody zrobił się blady jak śmierć. Warga lekko mu drżała, a w oczach pojawiły się łzy
strachu.
Proszę się nie bać uspokoił go Carridan. Głód nie jest zarazliwy. Sam przebywam
wśród chorych cały czas, a jak pan widzi jestem zdrów. A moja szczupła sylwetka jest rezultatem
procesów naturalnych, a nie związanych z chorobą.
Nie boję się odpowiedział Młody, ale zrobił to tylko dlatego, że Mark stał tuż obok.
Chłopak, gdyby tylko miał możliwość, uciekłby ze szpitala i nigdy więcej się w nim nie
pokazywał.
W pierwszym momencie zarażony czuje głód, którego nie jest w stanie zaspokoić
kontynuował doktor Carridan ale ponieważ ciągle jest silny, potrafi o nim zapomnieć. Wydaje
się, że również organizm ciągle potrafi przyswajać więcej składników odżywczych niż w
dalszych stadiach. Zawsze jednak chory wydaje więcej energii, niż przyjmuje. Jednym z
najbardziej widocznych objawów jest wtedy stolec. Zaczynają się w nim pojawiać w dużej ilości
niestrawione fragmenty pożywienia. W pózniejszym etapie przychodzi osłabienie organizmu oraz
gwałtowne chudnięcie ze wszystkimi tego konsekwencjami. W przeciągu dwóch, trzech miesięcy
następuje śmierć. Największym problemem dla chorego, prawdziwą torturą jest głód. Głód,
którego chory nie jest w stanie zaspokoić, chociaż nie wiadomo ile by pokarmu przyjmował.
Kobieta, która pomagała prowadzić szpital, zawołała Carridana. Lekarz przeprosił mężczyzn
i wrócił do opatrywania uciekinierów z Saint Paris. Większość z nich była całkowicie zdrowa i
poza kilkoma otarciami nic im nie dolegało. Tylko jednej osobie, blisko pięćdziesięcioletniej
kobiecie, zalecono pozostać w szpitalu na noc, ale to przede wszystkim z powodu
emocjonujących przeżyć, które negatywnie wpływały na jej słabe serce. Reszcie wystarczyło
tylko przemyć rany, założyć kilka szwów i ewentualnie powiedzieć parę uspokajających słów.
Niemniej Carridan spędził na tym zajęciu ponad półtorej godziny. Kiedy wreszcie powrócił do
mężczyzn, wyglądał na zmęczonego, ale szczęśliwego.
Wybaczą panowie, ale zwykle staramy się tutaj uczynić śmierć bardziej znośną i ludzką.
Niezmiernie rzadko trafiam na przypadek, kiedy rzeczywiście mogę komuś pomóc czy uratować
życie. Dlatego tak bardzo się każdym cieszę wyjaśnił i otarł pot z czoła.
Znośna śmierć. Nisko sobie poprzeczkę zawiesiliście powiedział Mark.
Carridan zgiął się, jakby właśnie ktoś go uderzył młotem w plecy.
Cóż... jęknął i mlasnął cicho Tak... To tak może się wydawać. Ja mam jednak
nadzieję, cichą nadzieję, że sprawiam, iż ostatnie chwile tych ludzi stają się odrobinę bardziej...
godne? Tak. To chyba odpowiednie słowo. Wydaje mi się, że pewnym sensie takie działanie jest
miarą naszego człowieczeństwa. Chciałbym, żeby ktoś zrobił dla mnie coś takiego kiedy
nadejdzie mój czas.
Dłuższa przemowa wyczerpała Carridana, ale na Marku nie zrobiła najmniejszego wrażenia.
%7łołnierz rozglądał się z ciekawością po szpitalu, a pod nosem błąkał mu się lekko drwiący
uśmiech.
Jak pan uważa, doktorze... rzucił.
Tak. Tak jak uważam powtórzył słowa rycerza lekarz, jakby były one dla niego zupełną
nowością Chcieliście czegoś ode mnie panowie?
Obaj mężczyzni, starszy i młodszy równocześnie kiwnęli głowami.
Jedziemy do Starego, doktorze powiedział Mark.
Carridan w pierwszej chwili nie zrozumiał. Zmarszczył czoło i palcem delikatnie trącił się w
pierÅ›.
Tak jest. Doktor jedzie z nami potwierdził Młody.
Słyszałem... lekarz zamilkł nagle i przełknął ślinę. Widać było, że nieśmiały odruch
protestu, na który właśnie zbiera siły, wiele go kosztuje Słyszałem, że Stary jest chory, ale nie
mogę się do niego wybrać. Mam wielu pacjentów. Nie mogę ich zostawić.
Przewidziała, że to powiesz odpowiedział flegmatycznie Mark.
Kto?
Ellen.
Carridan, niczego nie rozumiejąc, potrząsnął głową.
Kazała ci powiedzieć, że jest córką Starego kontynuował rycerz.
To... to... to... Co to ma właściwie wspólnego z wyjazdem?
Ellen kazała powiedzieć coś jeszcze.
Co takiego?
%7łe dwadzieścia lat temu ty miałeś jej życie w garści, a teraz ona ma twoje.
Mark podrapał się po policzku.
Mówiła, że zrozumiesz dodał po chwili.
Carridan najpierw zbladł, a potem na przemian to otwierał, to zamykał usta, jak świeżo
wyjęty ze stawu karp.
Spakuję swoje rzeczy powiedział wreszcie.
Odwrócił się na pięcie i mijając rzędy łóżek z umierającymi powoli z głodu pacjentami,
powędrował w stronę swojego mieszkania.
Wyruszamy nad ranem rzucił za nim Młody.
Carridan, zatopiony we własnych myślach, chyba nawet go nie usłyszał.
*
Wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie z karabinem w dłoniach i palcem na spuście.
Siren chyba jeszcze nie do końca się obudził, bo kołysał się przy każdym kroku, jakby zaraz miał
upaść, a na widok wymierzonej w siebie lufy podniosły wysoko w górę obie dłonie.
To tylko ja szepnÄ…Å‚.
Bram opuścił broń. Stał na warcie już od dwóch godzin. Senność przygniatała go, wręcz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]