[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gibbs udzielił niemal prawidłowej odpowiedzi.
- Zwiatło słoneczne - odparł. - Słyszałem, że są takie choroby. To słońce
go dorobiło.
- Człowieku, to niemożliwe - oponował Cas. - Nigdy nie widziałem czegoś
takiego, ani nie słyszałem o podobnych rzeczach.
- No to teraz widzieliśmy i słyszeliśmy - Pettine mówił z niemałą
satysfakcją. - To nie była halucynacja.
- Więc co robimy? - chciał wiedzieć Gibbs. Miał trudności z doniesieniem
zapalonej zapałki w drżących dłoniach do papierosa w ustach.
- Szukamy dalej - odrzekł Pettine.
- Ja nie - stwierdził Tommy - dzwonię do tego pieprzonego szefa. Nie
wiemy, ilu takich świrów tu jest. Może setki. Sam tak mówiłeś. Mówiłeś, że
można tu schować całą armię.
- Czego się tak boisz? - odparł Gibbs. - Widziałeś, co robi z nimi słońce.
- Tak. A co będzie, kiedy zajdzie słońce, pieprzone mądrale? - padła
riposta Tommy ego.
Płomień zapałki przypalił palce Gibbsa. Rzucił ją, przeklinając.
- Widziałem to na filmach - powiedział Tom-my. - Nocą dzieją się dziwne
rzeczy.
Sądząc z wyrazu twarzy, Gibbs oglądał te same filmy.
- Może powinniście zadzwonić po jakąś pomoc. Po prostu na wszelki
wypadek.
Myśli Lori pospiesznie przemawiały do dziecka.
Musisz ostrzec Rachel. Opowiedz jej, co widziałyśmy.
Oni już wiedzą - brzmiała odpowiedz dziecka.
Powiedz im mimo wszystko. Zapomnij o mnie! Powiedz im, Babette
zanim będzie za pózno.
Nie chcę cię opuścić.
Nie mogę ci pomóc, Babette. Nie należę do was. Jestem...
Próbowała ustrzec się od myśli, która ją naszła, ale było za pózno.
...jestem z normalnego świata. Sionce nie zabije mnie tak jak was.
Jestem żywa. Jestem człowiekiem. Nie należę do was.
Nie zdołała ocenić jej pospiesznej reakcji. Kontakt został przerwany
natychmiast, a widok poprzez oczy Babette zniknął. Lori znalazła się na progu
kuchni.
W głowie słyszała wyrazne odgłosy wydawane przez muchy. Ich
bzyczenie nie było echem Midian, lecz czymś realnym. Latały w kółko po
pomieszczeniu nad jej głową. Aż za dobrze wiedziała, jaka woń je tu
przywiodła, jajeczkujące i głodne; miała też całkowitą pewność, że po tym
wszystkim, co zobaczyła w Midian, nie zdoła wykonać jeszcze jednego kroku w
stronę zwłok na podłodze. To już za dużo śmierci ^ jej świecie, w jej głowie i
dookoła. Jeśli nie ucieknie, oszaleje. Musiała wracać na świeże powietrze,
gdzie mogłaby swobodnie odetchnąć. Może znalezć jakiś niewielki sklep i
pogadać ze sprzedawczynią, ot tak, o pogodzie, o cenach ręczników papiero-
wych, o czymkolwiek, równie długo, co banalnie, nieciekawie.
Ale muchy chciały bzyczeć w jej uszach. Próbowała je odgonić. Wciąż
przylatywały jednak do niej, do niej, ze skrzydełkami lepkimi od śmierci,
odnóżami czerwonymi od śmierci.
- Dajcie mi spokój - szlochała. Ale jej gwałtowne zachowanie przyciągało
tylko coraz większe ich chmary, zrywające się na dzwięk jej głosu od swego
stołu jadalnego, niewidocznego za plecami. Umysł Lori walczył, by zachować
dystans do rzeczywistości, w którą znów została rzucona, ciało błagało by
wyjść z kuchni.
I umysł, i ciało zawiodły. Nadleciała chmura much, tak wielka, że same
siebie pogrążyły w ciemności. Niejasno zdała sobie sprawę, że taka obfitość
jest niemożliwa i że to jej psychika tworzy obrazy grozy w swoim pomieszaniu.
Ale ta myśl była za słaba, by powstrzymać szaleństwo. Rozum sięgał po tę
myśl, lecz chmura była coraz bliżej. Czuła ich odnóża na swoich ramionach i
twarzy, zostawiające smużki substancji, w której były unurzane: krwi Sheryl,
żółci Sheryl, potu i łez Sheryl. Nadlatywało ich tak wiele, że nie wszystkie
mogły znalezć dla siebie miejsce na ciele Lori, więc szukały drogi do jej warg,
pełzły w nozdrza i oczy.
Raz we śnie o Midian, śmierć przyszła jak pył, ze wszystkich zakątków
świata, czy tak? I czyż nie stała pośrodku burzy, pieszczona i szczęśliwa
świadomością, że umarli składają się na ten wiatr? I oto druga część tamtego
snu:
horror
wobec
wspaniałości
części
pierwszej.
Zwiat
much
współzawodniczy z tamtym światem pyłu; świat niezrozumienia i ślepoty;
umarłych bez pogrzebu i bez wiatru, który by ich zabrał. Tylko muchy na nich
ucztują i rozmnażają się.
W tym współzawodnictwie pyłu i much stała po jednej stronie; wiedziała,
nawet gdy całkiem traciła przytomność, że jeśli Midian umrze, a ona nic w tej
sprawie nie zrobi, jeśli Pettine, Gibbs i ich kumple rozkopią azyl Nocnego
Plemienia, wtedy ona, pewnego dnia obrócona w proch, dotknięta losem
Midian, nie będzie miała dokąd ulecieć i dostanie się w ręce much, ciałem i
duszÄ….
Uderzyła w kafelki.
Rozdział XVIII
GNIEW SPRAWIEDLIWOZCI
1
Według Eigermana błyskotliwe pomysły i wydalanie to rzeczy
nierozerwalnie ze sobą związane. Uruchamiał wszystkie szare komórki siedząc
ze spodniami spuszczonymi do kostek w klozecie. Nieraz, podchmielony,
wyjaśniał każdemu, kto chciał słuchać, że pokój światowy i lekarstwo na raka
to zadania do rozwiązania z dnia na dzień, jeśli ludzie mądrzy i dobrzy po
prostu usiedliby razem do wspólnej defekacji.
Na trzezwo, myśl o kolektywnym załatwianiu najbardziej prywatnych
potrzeb trwożyła go. Kibel jest miejscem samotnych wysiłków, gdzie ci
wyniesieni na wysokie urzędy mogą wygospodarować trochę czasu, żeby
medytować nad ciężarem swojej odpowiedzialności.
Oglądał napisy na drzwiach naprzeciwko. Nic nowego oprócz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire