[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapis: Renia
Zapalenic wstrzymuje oddech. Nie wiadomo dlaczego tłum w świetlicy przypomina mu
hal rozbitego bombami dworca; rysy w ścianach, postrzępione linie cegieł, granatowa ulewa
za koroną rozbitej szyby& To trwa ułamek sekundy. Ręce coraz sprężystsze, rozkołysane
odbijają się od stołu. Mówca masywnieje na moment. Rozchylenie marynarki. Ostry uścisk
krawata. Nagła czerwień idąca od szyi ku oczom. I równocześnie, niżej, druga  niezależna
od pierwszej wędrówka czerwieni. Od gęstego sukna, poprzez palce, gdzieś pod rękawami
marynarki, aż ku sercu, w głąb.
Jest zadowolony ze swojego przemówienia.
Oto on, gospodarz Miejscowości, ustanawia pierwsze prawo językowe nowozrodzonej
Wspólnoty. Pierwszy zarys gramatyki. Pierwszy kanon stylistyki. Cokolwiek mówi, staje się
od razu dokumentem. Pierwszym oficjalnym dokumentem mowy stworzonego właśnie
Zwiata. A jego mowa żyje, rozwija się, kwitnie. Przeżywa swój wzlot. Pojawiają się w niej
zdania coraz natrętniej kwieciste. Ozdobne. Jeszcze świeże. Jeszcze pachnące gęstym tuszem
z długopisu (prezent personelu technicznego w dniu trzynastej pensji), przesycone zapachem
potu, potu palców, które tak niedawno, uporczywie obracały plastikowy, graniasty długopis
nad karteluszkami wyciętymi z notatnika.
 Nie będę zasłaniał frazesem&  czyta Zapalenic&
Zlęczał nad tym tekstem całą noc. Sprawdzał zresztą w zegarynce: poszedł spać o czwartej
nad ranem. W jego słowach muszą teraz kołysać się  myśli  całe tumany duszących zapa-
chów. Kawy, papierosów i wódki. Przepisywał z brudnopisu pojedyncze zdania, odczytywał
je półgłosem. wsłuchiwał się w ich rytm, poprawiał, skreślał, czasem skreślał powiedziane
głośno zdanie jednym niecierpliwym ruchem ręki. W powietrzu. Jakby chciał prędko zatrzeć
jego odcisk w tytoniowym dymie  ślad włamania do spraw, o których lepiej zamilczeć.
 & frazesem  czyta Zapalenic inną wersję zdania, które przed chwilą już raz wygłosił;
widać karteluszka z brudnopisu wplątała się w czystopis!  także i przykrych, bolesnych do-
świadczeń, jakie kamieniami leżały na drodze prowadzącej do Uroczystości. A prawdą jest, iż
niejednego kłuło w oczy, co nam od lat leżało na wątrobie.
80
Pauza. Zza głowy Bieżyny, dumnej, nieruchomej, jakby odmłodzonej w tym skupionym
trwaniu, i jeszcze: wygładzonej ze zmarszczek, wypolerowanej niby szklana rzezba. wysuwa
się ku mówcy  nagle  twarz Sylwestra, i Zapalenic rozpoznaje w niej natychmiast to, czego
się zwykle obawia najbardziej. On, mówca doświadczony, który nieraz i nie w takich warun-
kach umiał samym słowem, nagim, niby to bezbronnym słowem  przeciągnąć cały nieprzy-
jazny tłum na swoją stronę, rozpoznaje w spojrzeniu Sylwestra zamaskowany, skryty śmiech.
Jeszcze nie śmiech. Przeczucie śmiechu. Przedśmiech. O co znowu chodzi?
Przypomina sobie dokładnie: po tym właśnie zdaniu bywa wódka. Boże miłosierny, żebyż
tylko wódka! Uczuł wtedy, pochylony nad karteluszkami, po raz który w ciągu tych obłęd-
nych dni? ostry ból kości, zwłaszcza żeber, potem coś jak płomień nad oczami, w brwiach&
Teraz to się powtarza. Aagodniej nieco, na powierzchni skóry, w powolnym nabrzmiewaniu
skóry krwią.
I pauza przedłuża się, trwa w nieskończoność: Zapalenic, gęsta czerwień sukna, palce
mówcy, palce mocują się ze szklanym korkiem, a korek nie puszcza, jest za głęboko wci-
śnięty w karafkę, siedzi, próba sił, ciało i szkło, cięty kryształ, palce w ostrych pręgach czer-
wieni i bieli, krwi i stearyny, tłum w świetlicy, głowy, gęsto&
Zlęczał nad karteluszkami z przemówieniem całą noc. Zamknął się w gabinecie w Prezy-
dium, w domu nie mógł pracować spokojnie. Odkąd zaczął się ten koszmar, od dnia, w któ-
rym otrzymali tę& przesyłkę, nie mógł w swojej willi normalnie mieszkać, spać, usiedzieć
wśród troskliwie odnowionych, jasnych mebli. A i meble, wypolerowane, rozświecone zwy-
kle jak słoneczny staw, przygasły teraz w jego oczach. Obumarły. Zdawałoby się, że jedynie
film, z tymi swoimi kłamstewkami o kurczeniu się i rozszerzaniu czasu, kiedy to  w paru
sekundach  spod nieruchomych lakierów i farb na ekranie wyłazi nagle brudna pleśń, roz-
kwita błękitny grzyb, a w otwartym pianinie widać pęczniejące, miękkie struny kurzu, tylko
filmowy chwyt może tak prosto pokazać starzenie się rzeczy  tymczasem Zapalenicowi
przydarzyło się to naprawdę. Od chwili otrzymania tej& przesyłki zaczął inaczej patrzeć na
wszystko w swej willi, na drzwi, z ich spękanymi potokami białej farby, w których utkwił, a
nie dostrzegało się tego przedtem, ordynarny, gruby włos, na zadrapania w szkle, i byle skaza,
jakiś mysi nalot popiołu na wełnianym dywanie w sypialni, całe to mnóstwo złośliwych drob-
noustrojów wyszło od razu na wierzch, zadrukowało sobą wnętrze domu, zmieniając niespo-
dzianie jego barwę, kształt, zapach. W żadnym kącie nie mógł sobie zagrzać miejsca, przy
żadnym meblu tej, kosztownej przecież, willi, którą  o ironio!  po wybudowaniu, on i żona,
postanowili jakoś nazwać, no i nazwali imieniem córki  Renia . Willa  Renia .
Teraz ta przesyłka: Renia Zapalenicówna, lat 20& , nie, tam był błąd, tam napisali: lat
22&
Pamięta: wrócił tego dnia do domu pieszo; w ogóle korzystał z wozu rzadko i niechętnie
( ja, stary piechur, dla którego grunt to zdrowe nogi i wygodne buty ), z najwyższymi opo-
rami przyjmował wszelkie innowacje cywilizacyjne w swym życiu prywatnym ( człowiek,
cholera, staje się niewolnikiem kupy śrubek ) i tylko ktoś, kto znał go dostatecznie długo,
wiedział, iż u zródeł takich deklaracji ( czyż nie lepiej pojezdzić po świecie niż harować na
wóz i być u siebie za smolucha? ) leży zwykły defekt: błąd w funkcjonowaniu krótkich, tłu-
stych, wciąż pokaleczonych palców.
Wrócił pózno, w zakurzonych butach; oczywiście, naniósł od razu na dywan mnóstwo
matowych, półokrągłych śladów. Odruchowo włączył telewizor (z telewizorem już się w za-
sadzie oswoił, choć niekiedy gubił się w pokrętłach, a nigdy dotąd nie udało mu się zgasić tej
maszyny tak, aby na środku ciemnego ekranu nie zebrało się ostre, drażniące światełko  jak
wyrzut sumienia!). Wciąż w narzuconym na ramiona płaszczu zaczął ostrożnie rozcinać ko-
pertę (swym misternym chińskim sztylecikiem), i zanim uporał się z tą& przesyłką, nim zdą-
żył przeczytać tę& wiadomość, weszła żona.
81
Wbiegła do pokoju, smukła, drobna, w futrze z nutrii, usiadła w głębokim fotelu naprze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire