[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stodole, takie jak u Dunaj a. A na co, pytam sie. %7łeby lisy mięso mieli? Ona na to, że z sieniow
śmierdzi.
Ho ho, jaka pani, już jej kury śmierdzo! To niedługo może i mnie z chaty wyprawisz?
Ale koniec końców zbił ja te kucze przy stodole, żerdki wstawił, stare koszy wyszykował
na gniazda. Akurat i Muszka okociła sie, pięć psiakow przywiodła. Wybrał ja jednego z czarnym
podniebieniem, sprawdził czy nie suczka a cztery zawiązał w stary rękaw i dał dla Ziutka, żeb
wrzucił do rzeki. Poszed, ale coś długo nima. Przychodzi: widze, że oczami ziemie zamiata:
Co, nie wrzucił?
Wrzucił, mówi.
Ej, łżesz. Nie wrzucił! Dzie oni? Chłopiec w bek.
Ty, ty, co ty taki litościwy, mówie, chcesz ty łazęgow nahodować, żeby kury dusili? Dzie
oni?
Co zrobił? Za stodoło w słomę schował! Wzioł ja ten żywy rękaw i niosę, chłopiec idzie za
mno, popłakuje, choroba, miętki syn mnie rośnie. Tłómacze: Taki ty litościwy? Dobra, zobaczym,
jak tego jednego będziesz doglądał, co zostawiony. A co mus utopić, to mus!
I chluś rękaw na rzeke, niech woda odniesie nieboraczków za wioskę: bultneło i po
wszystkim.
Ale widze, rzeka jakaś mała! Płycizny sie poodkrywali do dna, wierzby wystajo korzeniami
nad wode: Matkoboska, to już?! Nigdy takiej niskiej wody w maju nie było, czasem, ale i to nie co
roku, w żniwa rzeka dużo wysychała! Patrze na małe rzeke, tam jeszcze gorzej, kaczki na piechotę
mogo jo przechodzić!
Filip, krzyczę do pastucha, czy ja dobrze widze? Rzeczka wyschła?
A wyschła, mówi, co roku wysycha.
Ale nie w maju.
Bo wiosna była sucha, macha ręko mnie na odczepne: dzieciarni zajęty, w noży z nimi gra.
A jakże, nie pomylił sie ja! Parę dni potem zawurczało na drodze, wylatuje ja ze stodoły:
motocykiel bach, bach, bach jedzie, siny dymek wypuszcza, siedzo na nim jakieÅ› dwoch w
beretkach, za nimi dzieci czeredo cwałuje! Stanęli koło Dunaja: zlezli z maszyny, jakieś skrzynki
odczepiajo, wkoło nich zbieraj o sie mężczyzny. I ja lecę.
Jeden stary, lat z pindziesiąt, drugi ze dwadzieście parę, zuchowaty, rozgadany. Noszo
skrzynki do Dunaja.
Ziemlomiery mówio Domin, bedo nas obmierzać!
Ale jak oni przez Topielko przejechali, pytam sie ja: toż tam błoto pod pachi, a ta maszyna
prawie sucha!
Podobno Topielko wyschło, mówio Domin, ech zdaje sie, że będzie, jak mówili: musi w
tych Bokinach już przekopane.
Bagno spłynie?
Teraz, Boże ty mój, teraz zacznie sie! przepowiadajo Domin: Złodzieje, łazęgi, każda
zaraza wciśnie sie suchimi nogami. Jeszcze tego samego dnia wyszli oni po obiedzie na łąki,
Maniek. Dunajów woził za nimi taczkę z drewnianymi palikami, młody obuchem wbijał te paliki
po drodze: koło Dunaja wbił, przy Kuśtykach, koło Litwina co zleciał z dachu, za Grzegorycho i na
końcu przed mokrym Jurczakiem. Starszy miał na brzuchu deseczke zaczepione sznurkiem za
szyje, na deseczce papier i coś rysował. Z drogi zeszli na pole i brzegiem, popod łąkami doszli do
brzeziny. Stamtąd skręcili za kurhan, zginęli, aż wieczorem pokazali sie na wierzchu, koło
mogiłkow: wetknęli tam długie tyczkę z krzyżakiem i drogo, wbijawszy paliki, wrócili sie do
Dunaja. Pytam sie wieczorem uczycielki, co też oni zaznaczajo?
Plany robio, tłumaczy ona: Muszo mieć plany wsi, gruntów i bagna.
%7łeb podatkami obłożyć!
Tego nie wiem. Wiadomo tylko, że nie można zaczynać ni mejloracji, nie elektryfikacji bez
planów. Niech sie pan nie boi, panie Kaziku, nikt nie będzie pana krzywdził.
Ale w Bokinach przekopane!
I cóż z tego? Więcej łąk będziecie mieli.
Więcej łąk i więcej złodziejstwa, ja na to, wszystkie tałałajstwo zacznie teraz nas
plądrować!
A cóż wy tak boicie sie obcych. Ja też jestem obca, a ukradłam co komu?
Pani nie, włączajo sie tatko. Ale inne?
Inni tacy sami. Tu nie tylko o złodziejstwo idzie, mówio tato.
A czegóż jeszcze tak boicie sie?
A bandyctwa! Czy kiedy u nas kto człowieka zabił? A w miastach morduje sie codzień! Ja
za talem obstaje: %7łony mężow rzucajo! W Boga nie wierzo. Z ludziow mydło sie robi! Gospody,
kurestwo, sodomagomora! Ona pociesza: E tam, nie wierzcie, naopowiadano wam strasznych
bajek.
A te maszyny? pytam sie: podobno żyto końmi już koszo!
%7łyto końmi? dziwuje sie tato: Konia w dośpiałe żyto wpuszczajo? E, to chiba dzie u
Niemców.
Nie u Niemców! Dunaj widział za Surażem!
E, u nas ludzi na to nie pójdo, przepowiadaj o tatko.
Uczycielka siedzi smutna, na nas spogląda litościwie. Aż jo Handzia bierze w obronę: czy
to pani temu winna? %7łeb wszystkie byli takie jak pani, nie byłob strachu. Ucinam: Tu o pani
uczycielce sie nie mówi.
A dlaczego niby inni ma j o być gorsi ode mnie, pyta sie ona.
Drugiego dnia gieometry chodzili od palika do palika z blaszane taśmo: mierzyli i
zapisywali. To samo trzeciego. Tego dnia uczycielka wróciła od Dunajów grubo po zachodzie.
Czwartego wyszli z maszyno: trzy długie nogi miała, na wierzchu pudełko z lornetko. Stawiali nad
każdym palikiem i celowali, nazad i do przodu, na czerwone tyczki w białe paski: trzymali tyczki
Dunaj owe chłopcy. Młody celował, stary zapisywał i coś podliczał. Tego dnia uczycielka siedziała
u Dunajów może do północka.
Piątego dnia też chodzili z maszynko. A wieczorem młody zaszed do nas.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]