[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie potrafił stawić jej czoła? Wcześniej wydawało mu się, że tak, ale teraz,
w decydującej chwili, się zawahał.
- Dalej, ty tchórzu - skarcił się głośno.
Oderwał opatrunek. To, co zobaczył, sprawiło, że poczuł się, jakby ktoś wbił
mu nóż w brzuch. Jego skóra była pokryta obłąkańczym wzorem strupów,
ciągnących się od łopatki do sutka i od mostka do pachy. Zaschnięta,
zaskorupiała krew
potwornie swędziała.
- Niech to szlag - zaklął Lawrence i na próbę dotknął jednego ze strupów. Nie
zabolało tak, jak się spodziewał, ale kiedy cofnął palec, kawałek strupa
przykleił się do niego i oderwał...
Tyle że pod spodem nie było żadnej rany. Lawrence przygryzł wargę,
mając nadzieję, że może obrażenia nie są tak rozległe, na jakie wyglądają.
Może część strupów to tylko rozmazana krew, która zaschła na skórze,
pomyślał.
Podważył paznokciem krawędz kolejnego strupa; ten opierał się krótką
chwilę, po czym odpadł. Lawrence zmarszczył brwi. Bark swędział go
okropnie. Zaczął zdrapywać kolejne strupy, żeby się podrapać i zarazem
odsłonić swoje rany. Strupy odpadały, a wraz z nimi przyschnięte kawałki
katgutu i nici chirurgicznej. Nie przestawał - drapał coraz szybciej i mocniej,
w miarę jak odsłaniał coraz więcej ciała.
%7ładnej rany nie było.
Pod strupami, tam gdzie zagoiły się długie, straszne rozdarcia, ujrzał
tylko cienkie białe linie. Ani jedna rana nie pozostała niezrośnięta, nie było
też żadnych śladów po szwach, żadnej mozaiki poszarpanego ciała. Znalazł
tylko siatkÄ™ prawie niewidocznych, bladych blizn, znaczÄ…cych miejsca, gdzie
kły i pazury usiłowały wydrzeć z niego życie.
- Boże... - sapnął, wstrząśnięty tym, co zobaczył, chociaż w głębi serca,
podejrzewał że Bóg ma z tym niewiele wspólnego.
27
Pózniej tego dnia - wbrew kilkukrotnym ostrzeżeniom Gwen Conliffe -
Lawrence Talbot zszedł na dół. Powiedział, że  wraca między żywych".
- Ale twoje ramię! - zawołała.
- Prawie nie boli - skłamał. Ramię nie bolało go w ogóle, ale nikomu o tym
nie powiedział. Sam jeszcze nie wiedział, co myśleć o tym cudzie, o ile  cud"
był tu właściwym słowem. -Ale... jeśli pozwolisz mi się na tobie wesprzeć, na
pewno uda mi się nie spaść ze schodów.
Powiedział to z uśmiechem, w ramach niewinnego flirtu, który uchodzi na
sucho każdemu rekonwalescentowi, jednak Gwen i tak się zaczerwieniła.
Podała mu jednak ramię i Lawrence zszedł po schodach, ciesząc się z jej
towarzystwa. Ręka być może mu się zagoiła, ale wciąż nie trzymał się pewnie
na nogach.
Na dole przystanął na chwilę, żeby złapać oddech.
- Kiedy ojciec dobudował dodatkowe pięćset stopni?
- Mówiłam ci, że to za wcześnie.
- Nie łajaj mnie, Gwen - powiedział, nie puszczając jej ramienia. - Nie
zniósłbym uwięzienia w tym pokoju ani minuty dłużej. Cały ranek nie
mogłem się doczekać...
Gwen ścisnęła lekko jego rękę i chciała coś powiedzieć, kiedy do holu wszedł
sir John.
- No, no  powiedział na widok ich splecionych rąk. Gwen zaczerwieniła się
jeszcze mocnej i cofnęła ramię.
- Potrzebował pomocy na schodach - żachnęła się.
- Z pewnością.
Lawrence'owi nie podobał się oskarżycielski ton ojca, ale rozumiał go. Gwen
była zaręczona z Benem. Każdy cieplejszy gest ze strony brata zmarłego mógł
być uznany za niewłaściwy i przedwczesny.
- Cóż - powiedział, chcąc wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji - pomogłaś mi
uniknąć zjechania siedzeniem po schodach, co nie przysłużyłoby się
bynajmniej mojej reputacji... Ale dalej chyba poradzÄ™ sobie sam.
Odwrócił się do wazy z epoki Ming stojącej między dwoma łukami schodów i
zauważył srebrną laskę, którą dostał od starego Francuza. Kiedy po nią
sięgnął, wydawało mu się, że wilczy łeb wyszczerzył kły. Poczuł obrzydzenie.
Mimo to chwycił laskę i oparł się na niej.
- W sam raz.
Sir John odchrząknął i dyskretnym ruchem głowy wskazał bawialnię...
- Jeśli starczy ci sił... mamy towarzystwo.
- Ja...
- Jakiś inspektor z Londynu. - Sir John podszedł bliżej. -
Chce ci zadać kilka pytań.
- Nie! - zaprotestowała Gwen. - Lawrence nie ma jeszcze
dość sił.
- Nie ma - zgodził się sir John. - Dlatego dopilnujemy, żeby to się nie
zamieniło w przesłuchanie.
- Nic mi nie będzie, Gwen - zapewnił Lawrence. - Poza tym chcę pomóc.
Sir John przyjrzał się mu uważnie.
- A więc dobrze.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że inspektor Aberline to opanowany
typ. Zachowywał się jak prosty robotnik, ale widać było po nim również
zdobyte wykształcenie. Lawrence'a nie zmylił ten pozornie luzny sposób
bycia. Podobnie jak iskierki w niebieskich oczach detektywa nie ukryły przed
aktorem prawdziwego oblicza inspektora, jego intelektu i wyrachowanego
umysłu. W innych okolicznościach z przyjemnością zagrałby z nim w karty.
O człowieku można się bardzo wiele dowiedzieć, grając z nim w karty.
Inspektor siedział wygodnie w fotelu. Na stoliku obok niego w
porcelanowej filiżance parowała herbata. Sir John stał obok wielkiego
globusa i obracał go powoli, choć spojrzenie miał utkwione w Aberlinie.
- Mój syn został poważnie raniony, inspektorze - powiedział. - Bardzo
poważnie, co wpłynęło też na jego pamięć. Nie wiem, czy zdoła panu jakoś
pomóc.
- To nie najlepszy moment na takie rozmowy - zgodziła się Gwen.
- Doskonale rozumiem - powiedział Aberline nieco nieśmiało. - Tyle tylko,
że... chciałbym z nim zamienić zaledwie parę słów. Całkowicie nieoficjalnie...
- Nie, nie - przerwał mu sir John z zaciętą miną. - Nie!
- Nawet najkrótsza pogawędka - nalegał inspektor - może się dla nas okazać
nieskończenie pomocna.
- Nie! - odpowiedzieli sir John i Gwen chórem.
- Tak - oznajmił Lawrence i wszyscy popatrzyli na niego z zaskoczeniem.
- Lawrensie - zaczęła Gwen - nie pozwól...
- Wszystko w porządku. Ja też chcę zrozumieć, co się stało.
- To głupota - warknął jego ojciec. - Widać wyraznie, że jesteś niezdrów. To
oburzające, tak zakłócać twoją rekonwalescencję.
Lawrence kiwnął głową, ale nie odrywał wzroku od Aberline^, którego
uśmiech nie sięgał oczu. Wydawało mu się jednak, że go rozumie. Sir John w
końcu ucichł, widząc tę wymianę spojrzeń. Westchnął.
- Och, do diabła, niech będzie.
- Dziękuję... - zaczął Aberline, ale sir John nie dał mu dokończyć.
- Jeśli będzie pan przemęczał mojego syna... jeśli w jakikolwiek sposób
będzie mu się pan naprzykrzał, to, z oficjalnymi papierami czy bez, wyrzucę
pana stąd. Pana najście wystawia na próbę moją gościnność.
Kiedy to mówił, Singh wszedł w pole widzenia inspektora i stanął za
Lawrence'em, krzyżując na piersi grube ramiona.
Aberline wyglądał na lekko rozbawionego, ale skłonił głowę.
- Rozumiem, sir Johnie, obiecuję nie nadużywać pańskiej
wspaniałomyślności. - Z tymi słowami odwrócił się do Lawrence'a. - Francis
Aberline, Scotland Yard. To zaszczyt pana poznać, panie Talbot. Jestem
wielkim miłośnikiem pana kunsztu. Miałem szczęście oglądać pana w Otellu
w Edynburgu, kilka lat temu. Zgadzam się z krytykami, że stworzył pan
postać Jaga na nowo dla współczesnych scen. Brawo.
- To była moja pierwsza europejska trasa - powiedział Lawrence, zaskoczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire