[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czasie obecnej wyprawy... i do tego na piaszczystym dnie... a tata mu
zapowiedział, że jeżeli straci jeszcze jedną... ma się rozumieć, podczas
połowu... to mu da knagę. Byłoby to śmiertelnym ciosem dla Penna.
 Co to jest  knaga"?  zapytał Harvey, na pół domyślając się, że jest
to zapewne jakiś rodzaj tortur marynarskich, o jakich czytał w
powieściach.
 Wielki kamień, który ma zastąpić kotwicę. Taką knagę dyndającą na
przedzie łodzi widać już z dala, a cała rybacka gromada zaraz wie, co to
znaczy. Ej, ośmieszyłoby go to okropnie! A tego Penn nie potrafiłby
znieść... To zupełnie, jak gdyby kto psu przywiązał warząchew do
ogona... Taki już on zawsze wrażliwy! Hola, Penn! Znowuś ugrzązł?
Nie próbuj już więcej swych zdolności. Podpłyń nieco dalej i trzymaj
linÄ™ prostopadle.
 Nie mogę jej ruszyć  odpowiedział zasapany nieborak.  Nie
mogę jej ruszyć, choć robię wszystko, co w mej mocy.
 Cóż to za wronie gniazdo na przedzie?  zapytał Dan wskazując na
gmatwaninę zapasowych wioseł i wszelakich lin poplątanych
nieprawną ręką.
 To?  odpowiedział Penn z dumą.  To hiszpańska winda. Pan
Salters pokazał mi, jak to się robi; ale i tak nie mogę jej ruszyć.
Dan pochylił się nad klamburtą, by skryć uśmiech, szarpnął
kilkakrotnie za linę i  o dziwo!  kotwica puściła od razu.
 Ciągnij w górę, Penn!  zawołał śmiejąc się  bo inaczej znów się
zahaczy.
Pożegnali się z nim  jeszcze dziękował im z rozrzewnieniem i
wielkimi, smętno-niebieskimi oczyma wpatrywał się w pazury małej
kotewki, obwieszone zielskiem morskim, zwanym kidzinÄ….
 Wiesz co, Harvey  mówił Dan, gdy już odpłynęli na odległość
głosu  czasem przychodzi mi na myśl, że Penn nie wszystkie klepki
ma w porządku. Nie jest niebezpieczny, ale w głowie mu czegoś
braknie. Czy tego nie widzisz?
 Czy to naprawdę twoje spostrzeżenie, czy jest to tylko jeden z sądów
twojego ojca?  zapytał Harvey pochylając się nad wiosłami. Czuł, że
potrafi już nimi władać z większą łatwością.
 Tym razem tato się nie pomylił. Penn jest z pewnością pomylony.
Wzięło się to stąd... wiosłuj teraz uważnie, Harvey... a powiem ci to, bo
trzeba, żebyś wiedział wszystko należycie. Najpierw był on morawskim
kaznodzieją*. (Wyznawca husytyzmu). Na imię miał Jakub Boller (tak
mi powiadał tato)... a mieszkał z żoną i czworgiem dzieci gdzieś w
Pennsylwanii.
Otóż pewnego razu Penn wziął całą swoją rodzinę na jakiś tam ich wiec
morawiański, i zatrzymali się na jedną noc w Johnstown. Słyszałeś
kiedyś o Johnstown? Haryey zamyślił się.
 Tak jest, słyszałem. Ale nie przypominam sobie w jakich
okolicznościach. Nazwa ta utkwiła mi w pamięci tak samo jak
Ashtabula.
 Jedno i drugie związane było z doniosłymi wydarzeniami... Otóż w
ową właśnie noc, kiedy Penn ze swoją familią przebywał w hotelu,
miasto Johnstown uległo zniszczeniu. Przerwała się grobla... ruszyła
powódz... domy zostały uniesione prądem... gruchotały się jedne o
drugie i toczyły. Widziałem to na obrazach... dalibóg, to było straszne!
Penn, zanim zorientował się, co się dzieje, zobaczył potopioną całą
swoją rodzinę. Odtąd już rozum mu się całkiem popsuł. Pamiętał, że
coś się wydarzyło w Johnstown, ale przez całe swoje biedne życie nie
mógł sobie przypomnieć, co to było... ino pływał tak sobie w kółeczko,
uśmiechając się i dziwując. Nie wiedział, ani kim jest, ani kim był...
Wówczas to spotkał stryja Saltersa, który właśnie zawitał do jakiegoś
miasta w Alleghany. Połowa rodziny mojej matki tam żyje, a stryj
Salters zimą jezdzi tam w odwiedziny. Otóż stryj Salters
dowiedziawszy się, jakie nieszczęście spotkało Penna, zajął się nim
prawie jak rodzonym synem... wziął go na wschód i dał zatrudnienie na
swym folwarku.
 A jakże, wczoraj wieczorem, kiedy obaj zderzyli się łódkami,
słyszałem, jak Penna nazwano hreczkosiejem. Czy stryj Salters jest
farmerem?
 Farmerem!  wrzasnął Dan.  Całej wody od nas aż do Hatt'rus
nie starczyłoby na to, żeby zmyć z jego butów glinę. On jest farmerem.
Ba, Harveyu, widziałem jak ten człowiek, na długo przed zachodem
słońca, podstawiał wiaderko i kręcił czop u beczki z wodą, zupełnie,
jakby to było wymię krowie. Do tego stopnia przesiąkł farmerskim
życiem. Otóż on i Penn udali się na folwark... było to niedaleko od
Exeter. Stryj Salters sprzedał go... niby ten folwark... jakiejś lafiryndzie
z Bostonu, która chciała sobie pobudować letniak... hej, dostał za to
ładny kawał grosza! No i obaj, te dwa głuptaki, żyli sobie jako tako.
Kiedyś stryj przyszedł do taty prowadząc ze sobą Penna i mówiąc, że
on i Penn muszą wybrać się, o tak dla zdrowia, na jedną choćby
wyprawę rybacką. Widać, wykalkulował sobie, że Morawianie nie będą
ścigali Jakuba Bollera po Rewach. Tato się zgodził, bo stryj Salters
wcześniej, przez trzydzieści lat, zajmował się rybołówstwem, gdy
jeszcze nie wynajdował patentowanych nawozów, i zajmował kwaterę
na We're Here. Wyprawa dobrze zrobiła Pennowi, więc tato zaczął go
zabierać stale ze sobą. Ale kiedyś, powiada tato, Penn sobie przypomni
żonę, dzieci i miasto Johnstown, a wtedy, jak mówi tato, może to
skończyć się śmiercią. Nie gadaj nigdy Pennowi o Johnstown ani o
niczym podobnym, bo stryj Salters wyrzuci ciÄ™ do morza.
 Biedny Penn!  mruknÄ…Å‚ Harvey.  WidzÄ…c ich tak razem we
dwójkę, nigdy bym nie pomyślał, że stryj Salters jest jego serdecznym
opiekunem.
 Mimo wszystko lubię Penna... i wszyscy go lubimy  mówił Dan.
 Powinniśmy byli poholować go za sobą... ale chciałem ci najpierw
wszystko opowiedzieć.
Znajdowali się już niedaleko od szonera; reszta łodzi sunęła za nimi w
niewielkiej odległości.
 Nie trzeba teraz wciągać łodzi  odezwał się Troop z pokładu. 
Wezmiemy się natychmiast do oprawiania ryb. Ustawcie stoły,
chłopcy!
 Tata głębszy i posępniejszy niż paszcza wielorybia!  mówił Dan
mrugnÄ…wszy okiem, gdy czyniono przygotowania do oporzÄ…dzania ryb.
 Przypatrz się tym statkom, które pojawiły się tu od rana. One
wszystkie czekajÄ… na tatÄ™. Czy widzisz je, Harveyu?
 Dla mnie one wszystkie sÄ… jednakowe.
Istotnie, pierwszemu lepszemu szczurowi lądowemu mogło się
wydawać, że wszystkie szonery, chybocące się wokoło, wyszły spod
jednego hebla.
 Ej! Nie są one znów takie jednakowe! Tamto żółte, brudne pudło o
takim wesołym bukszprycie, to Hope of Prague. Jego szyprem jest Nick
Brand, najordynarniejszy człowiek na naszych Rewach. Powiemy mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire