[ Pobierz całość w formacie PDF ]
topić, zabijać, brać w niewolę i myślę, skończy się... ale gdzie tam! tego... powiadam,
właśnie, no!
36
Tu staruszek machnął ręką i osadziwszy się głęboko, wpadł jakby w zadumę, tylko
głowa trzęsła mu się mocniej jak zwykle, a oczy bardziej jeszcze na wierzch wyłaziły.
Rewizor aż się zapłakał od śmiechu.
- Księże dobrodzieju! - zapytał - któż się z kim bił, gdzie i kiedy? A kanonik rękę
do ucha i mówi:
- HÄ™?
- Ot! prosto nie mogę od śmiechu - rzekł do pana Skorabiewskiego rewizor.
- A może cygarko?
- A może kawy?
- Nie - nie mogę od śmiechu.
Zmieli się i państwo Skorabiewscy przez grzeczność dla rewizora, choć tego
opowiadania musieli słuchać, jak zapisał, co niedziela; wesołość była więc ogólna,
gdy nagle przerwał ją cichy, lękliwy głos z zewnątrz ganku, który rzekł:
- Niech będzie pochwalony! Pan Skorabiewski zaraz podniósł się, wyszedł przed
ganek i spytał:
- A kto tam?
- To ja, Rzepowa.
- Czego?
- Rzepowa schyliła się, o ile jej na to dzieciak pozwalał, podjęła go pod nogi.
- Po ratunek, jaśnie dziedzicu, i po zmiłowanie.
- Moja Rzepowa, dajcie mi też choć w niedzielę pokój! - przerwał pan
Skorabiewski z taką dobrą wiarą, jakoby Rzepowa nachodziła go w każdy dzień
powszedni. - Widzicie przecie, że teraz mam gości. Toć ich dla was nie zostawię.
- Ja zaczekam...
- No, to czekajcieże. Ja się przecie na dwoje nie rozerwę...
To rzekłszy pan Skorabiewski wsunął na powrót swe obszary w ganek, a Rzepowa
cofnęła się aż do kratek ogrodowych i stanęła przy nich pokornie. Ale przyszło jej
czekać dość długo. Państwo się tam zabawiali rozmową, a uszu jej dolatywały wesołe
śmiechy, które dziwnie brały ją za serce, bo nie do śmiechu jej było niebodze. Potem
wrócili pan Wiktor z panną Jadwigą, a następnie poszli wszyscy na pokoje. Powoli
słońce miało się ku zachodowi. Na ganek wyszedł lokajczuk Jasiek, którego pan
Skorabiewski nazywał zawsze: jeden z drugim , i zaczął nakrywać do herbaty.
Zmienił obrus, postawił filiżanki i począł wpuszczać w nie z brzękiem łyżeczki.
Rzepowa czekała i czekała. Przychodziło jej do głowy, czyby nie wrócić do chałupy a
przyjść pózniej, ale bała się, że potem będzie za pózno, przysiadła więc tylko na
trawie pod płotem i dała dziecku piersi. Dziecko nassało się i usnęło, ale niezdrowym
snem, bo już od rana było jakieś słabe. Rzepowa także czuła, że to gorąco, to zimno
37
przebiega ją od stóp do głowy. Czasem także brały ją cięgoty, ale nie zważała na to,
tylko czekała cierpliwie. Powoli zmroczyło się i księżyc wszedł na sklepienie
niebieskie. Do herbaty było już zastawione; w ganku paliły się lampy, ale państwo nie
przychodzili, bo panna grała na fortepianie. Rzepowa zaczęła sobie mówić pod
sztachetami Anioł pański, a potem rozmyślała, jak też to ją poratuje pan Skorabiewski.
Dobrze ona nie wiedziała jak? ale rozumiała, że pan, jako pan, to i z komisarzem
ma znajomość, i z naczelnikiem; byle tylko słowo rzekł, jak wszystko się stało, a to i
da Pan Bóg, że się złe odmieni. A przy tym myślała, że niechby się Zołzikiewicz albo
wójt sprzeciwiał, to pan wiedziałby, gdzie pójść po sprawiedliwość: Panosko zawdyk
dobry był i dla ludzi miłosierny, myślała sobie, toć mnie tak nie ostawi. I nie myliła
się, bo pan Skorabiewski istotnie był człowiek ludzki. Dalej przypomniała sobie, że i
na Rzepę zawsze był łaskaw; dalej, że jej nieboszczka matka wykarmiła pannę
Jadwigę, więc i otucha wstąpiła w jej serce. To, że czekała już parę godzin, wydało jej
się tak naturalne, że nawet nie zastanawiała się nad tym. Tymczasem państwo wrócili
na ganek. Rzepowa widziała przez liście winne, jak panienka nalewała ze srebrnego
imbryka arbatę , czyli jak mawiała nieboszczka matka Rzepowej, taką wodę
pachniącą, co ci od niej w calusieńkiej gębie puszy . Potem pili ją wszyscy,
rozmawiali i śmieli się wesoło. Dopiero wtedy przyszło Rzepowej do głowy, że w
pańskim stanie to zawsze jest więcej szczęścia niż w prostym, i sama nie wiedziała,
czemu łzy znowu popłynęły jej po twarzy. Ale te łzy ustąpiły wkrótce innemu
wrażeniu, bo oto na ganek jeden z drugim wniósł dymiące półmiski; wtedy
przypomniała sobie Rzepowa, że jest głodna, bo obiadu nie mogła wziąć w usta, a
rano tylko się trochę mleka napiła.
Oj! żeby mi też choć kosteczki dali ogryzć! - pomyślała sobie - i wiedziała, że
daliby z pewnością nie tylko kosteczki, ale nie śmiała prosić, by się nie naprzykrzać i
w oczy nie lezć przy gościach, za co by się może pan i rozgniewał.
Nareszcie skończyła się i kolacja; rewizor odjechał zaraz, a w pół godziny potem i
obaj księża siadali już na dworską brykę. Rzepowa widziała, jak pan podsadzał
dziekana, więc osądziła, że chwila nadeszła, i zbliżała się ku gankowi.
Bryka ruszyła; pan krzyknął na drogę furmanowi:
A przewróć tam na grobli, to ja ci przewrócę! , potem spojrzał na niebo chcąc
widać wymiarkować, jaka będzie jutro pogoda, nareszcie dojrzał w ciemności
bielejÄ…cÄ… koszulÄ™ Rzepowej.
- A kto tam?
- Rzepowa.
- A, to wy! Gadajcie prędzej, czego chcecie, bo pózno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]