[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cho. Nasze sądy wypuszczają za często tych łajdaków  i to pod najbłahszemi pozorami.
47
No, ale w każdym razie koniec ze sławnym Bonitem. Słyszałem właśnie w biurze porto-
wem, że bryg znalazł się widać na najwyższym poziomie przypływu; a w dodatku obcią-
żony jest ładunkiem. Mówili mi, że żadna siła ludzka nie mogłaby ruszyć go z miejsca.
Mam nadzieje, że tak jest naprawdę. Jak to będzie świetnie, jeśli sławetny Bonito pozo-
stanie tam na zawsze, jako przestroga dla innych.
Pan J. Mesman, Holender urodzony w kolonjach, dobroduszny, ojcowski staruszek o wy-
golonej twarzy, spokojnej i pięknej, i gęstych, siwych jak stal włosach, wijących się zlek-
ka na kołnierzu, nie powiedział ani słowa w obronie Jaspera i Bonita. Powstał nagle z fo-
tela. Wyrazna troska malowała się na jego twarzy. Zdarzyło się raz, że wśród rozmowy o
przeróżnych interesach, o handlu wyspiarskim, pieniężnych sprawach i tak dalej. Jasper
doprowadził do zwierzeń na temat Frei; i zacny Mesman, który znał przed laty starego
Nelsona i nawet pamiętał cośniecoś o istnieniu Frei, zdziwił się mocno, przyczem cała hi-
storja bardzo go ubawiła.
 Aha, aha! Nelson! Tak, naturalnie. Bardzo uczciwy człowiek. I malutka dziewczyneczka
o bardzojasnych włosach. Tak, tak! Pamiętam doskonale! A więc wyrosła na taką piękną
pannę! i taką rezolutną, taką   Tu wybuchnął niemal gwałtownym śmiechem.  Niech
pan pamięta, kapitanie Allen; jak pan już wykradnie szczęśliwie swoją przyszłą żonę, mu-
si pan do nas przyjechać i będziemy ją tu gościli. Pamiętam! Pamiętam.
Te wspomnienia właśnie sprawiły, że twarz Mesmana powlekła się troską na pierwszą
wiadomość o rozbiciu brygu. Wziął kapelusz.
 DokÄ…d pan idzie, panie Mesman?
 Idę do Allena. Pewno jest na wybrzeżu. Może który z panów wie coś o nim?
Ale nikt z obecnych nie wiedział. I pan Mesman wyszedł na "esplanadę" aby zasięgnąć
wieści.
Druga część miasta, leżąca obok kościoła i fortu, została poinformowana w sposób od-
mienny. Pierwszym faktem, który zwrócił ogólną uwagę, był widok samego Jaspera, idą-
cego spiesznym krokiem, jak gdyby go ścigano. I rzeczywiście jakiś Chińczyk, najwidocz-
niej wioślarz z sampanu, biegł za nim na łeb na szyję.
Nagle, mijając Orange House, Jasper zboczył z drogi i wszedł do środka, a raczej wbiegł,
przerażając wielce Gomeza, urzędnika kotelowego. Ale Chińczyk, wzniecający nieprzy-
stojny hałas przed hotelem, przyciągnął uwagę Gomeza. %7łalił się, że biały człowiek, któ-
rego przywiózł na brzeg z kanonierki, nie zapłacił mu za przejazd. Biegł za nim aż tak da-
leko, domagając sięnależności, a biały nie zwrócił najmniejszej uwagi na jego słuszne żą-
dania. Gomez zaspokoił kulisa kilku miedziakami i wrócił, aby zobaczyć się z Jasperem,
którego znał dobrze. Ujrzał go stojącego sztywno przy małym, okrągłym stoliku. Na dru-
gim końcu werandy siedziało kilku ludzi, którzy przerwali rozmowę i patrzyli w milczeniu
na Jaspera. Dwóch graczy z kijami w ręku podeszło do drzwi bilardowego pokoju i przy-
patrywało mu się również.
48
Na widok zbliżającego się Gomeza Jasper podniósł rękę, wskazując na swoje gardło. Go-
mez zauważył, że ubranie jego jest nieco przybrudzone, a spojrzawszy mu w twarz, rzucił
się natychmiast po napój, którego Allen zdawał się domagać.
Dokąd Jasper szedł, w jakim celu, a może dokąd wyobrażał sobie tylko, że idzie  gdy
nagły poryw, czy też widok znajomego miejsca sprawił, że wbiegł do Orange House 
niepodobna określić. Wsparł się lekko o stolik końcami palców. Było tam na werandzie
dwóch ludzi, których znał dobrze, ale wzrok jego, błądzący wkrąg bezustanku  jak gdy-
by w poszukiwaniu jakiejś drogi do ucieczki  ślizgał się po nich bez żadnej oznaki, że
ich poznaje. Oni zaś ze swej strony patrzyli na niego, nie wierząc świadectwu własnych
oczu. Nie można powiedzieć, aby twarz jego była wykrzywiona. Przeciwnie; zdawała się
spokojna i nieruchoma. Tylko wyraz zmieniał ją jakoś nie do poznania. Czyż to może być
Allen? myślano ze zgrozą.
W głowie Jaspera kłębił się dziko chaos jasnych myśli. Zupełnie jasnych. Tak jasność wła-
śnie była tak straszliwa w związku z absolutną niezdolnością uchwycenia którejkolwiek z
nich. Mówił do siebie, czy też do tych myśli: "Spokojnie, spokojnie". Chiński kelner ze
szklanką na tacy pojawił się przed nim. Jasper wlał napój do gardła i wypadł na ulicę.
Zniknięcie jego zdjęło z obecnych czar milczenia. Jeden z mężczyzn zerwał się i pobiegł
szybko w te stronę werandy, skąd można było ogarnąć wzrokiem prawie całą przystań. W
chwili gdy Jasper ukazał się przed drzwiami Orange House i biegł wdole ulicą, mężczyzna
ów krzyknął w podnieceniu do obecnych :
 To był Allen we własnej osobie! Ale gdzież jego bryg?
Słowa te rozległy się niesłychaną mocą w uszach Jaepera. Rozbrzmiały niemi niebiosa,
jakby wzywając go do porachunku; w tych samych bowiem słowach zwróciłaby się do
niego i Freja. Było to miażdżące pytanie; uderzyło w jego świadomość jak piorun i pogrą-
żyło chaos myśli w nagłym mroku. Mimo to nie zatrzymał się jednak. Postąpił jeszcze trzy
kroki w ciemnościach i padł na ziemie.
Zacny Mesman musiał dotrzeć aż do szpitala, zanim go odnalazł. Doktor oświadczył, że to
lekki udar słoneczny. Nic poważnego. Za trzy dni będzie na nogach... Trzeba przyznać, że
doktor miał słuszność. Po upływie trzech dni Jasper Allen wyszedł ze szpitalai stał się wi-
dzialnym dla całego Makassaru  bardzo widzialnym zaiste  i to na wcale długo; tak
długo, że był poniekąd jednem z dziwowisk miasta; tak długo, że stał się wreszcie
przedmiotem ogólnej pogardy; tak długo, że pamięć o jego natrętnym widoku żyje wśród
wysp do dnia dzisiejszego.
Rozmowy na ''esplanadzie" i pojawienie się Jaspera w Orange House otwierają, słynną
sprawę Bonita, oświetlając obie jej strony : faktyczną i psychologiczną. Jedną miały się
zająć sądy, druga  budziła współczucie; ta ostatnia przerazliwie była oczywista, a prze-
cież niezrozumiała.
49
Trzeba sobie uprzytomnić, że pozostała niezrozumiałą nawet dla mojego przyjaciela, au-
tora listu, o którym wspominam w pierwszych wierszach niniejszego opowiadania. Gdy
się rozeszły wieści o wypadku, przyjaciel mój był właśnie w biurze u pana Mesmana i to-
warzyszył mu pózniej w poszukiwaniu Jaspera. List jego przedstawił mi obie strony całej
sprawy i niektóre z poszczególnych epizodów. W zachowaniu Heemskirka przebijało głę-
bokie zadowolenie z tego, że nie stracił własnego statku  i nic pozatem. Mgła wisząca
nad lądem tłumaczyła fakt, że znalazł się tak blisko rafy Tamissy. Ocalił swój parowiec i
nie dbał o resztę. Co się tyczy opasłego kanoniera, zeznał poprostu, że puszczenie liny
holowniczej wydało mu się najlepszem wyjściem z sytuacji; przyznał jednak, że nagłość
wypadku wytrąciła go z równowagi.
W istocie zaś zastosował się ściśle do wskazówek Heemskirka; był mu ślepo oddany 
niby wierny pachołek  przesłużywszy pod jego rozkazami kilka lat na wschodnich mo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire