[ Pobierz całość w formacie PDF ]
korytarz. I nim właśnie posuwała się niesamowita procesja czterech wysokich chudych
mężów w czarnych sukniach z kapturami, którzy krocząc wspierali się na kosturach. Przywódca
dzierżył nad głową pochodnię siejącą osobliwie równy blask. Jak zjawy przecięli jego
ograniczone pole widzenia zostawiając za sobą tylko słabnącą w miarę oddalania się poświatę.
Wygląd ich był nieopisanie dziwaczny. Nie sprawiali wrażenia Stygijczyków ani też kogokolwiek
Conanowi znanego. Powątpiewał, czy są w ogóle ludzmi. Sprawiali wrażenie strzyg,
skradajÄ…cych siÄ™ upiornie po tych nawiedzonych korytarzach.
Położenia Cymmeryjczyka nic już jednak nie było w stanie pogorszyć, nim więc nieludzkie
stopy za jego plecami zdołały z ponownym zapadnięciem zupełnych ciemności podjąć swój
pościg, Conan pognał korytarzem. Skręcił w większy tunel i dostrzegł malejącą w oddali
niesamowitą procesję ujętą w świetlny krąg. Podążył za nią bezgłośnie, ale nagle rozpłaszczył
się na ścianie ujrzawszy, że osobliwi wędrowcy zatrzymują się i zbici w gromadkę nad czymś się
naradzają. Zawrócili, jakby zamierzając wracać tą samą drogą, a Conan wsunął się w najbliższe
łukowe przejście. Macając w ciemnościach, w których dobrze już sobie radził i tylko nie potrafił
ich przebić wzrokiem, przekonał się, że ten tunel nie biegnie prosto, lecz szlakiem krętym.
Ukrył się więc za pierwszym zakrętem, skąd nie mogło go wyłowić światło przechodzących
obok wlotu niesamowitych wędrowców.
I stojąc tam usłyszał za swymi plecami niski szmer przypominający odległy zgiełk ludzkich
głosów. Przesunąwszy się dalej w głąb korytarza upewnił się co do tego całkowicie. Porzucił w
tej sytuacji pierwotny zamiar podążania za osobliwą procesją i ruszył w kierunku głosów.
Na koniec dostrzegł przed sobą smugę światła i skręciwszy w korytarz, z którego wybiegała,
zobaczył na jego przeciwległym końcu słabo rozświetlone obszerne drzwi. Po lewej stronie
biegły w górę wąskie kamienne schody, na które wspiął się ulegając podszeptowi
instynktownej ostrożności. Głosy dobiegały zza rozświetlonych wrót, ale słabły w miarę
wspinaczki, u której kresu znalazł niskie drzwi otwierające się na ogromną salę wypełnioną
osobliwÄ… fosforescencjÄ….
Stał na mrocznej galerii zawieszonej nad pomieszczenim o tytanicznych rozmiarach. Była to
Sala Umarłych, którą prócz milczących stygijskich kapłanów widziało niewielu ludzi. Wykute w
czarnym kamieniu nisze mieściły malowane i rzezbione sarkofagi. Biegły te nisze wzdłuż ścian
na wielu poziomach, a najwyższe z nich ginęły w mrokach zgęstniałych pod sklepieniem.
Tysiące rzezbionych masek spoglądały beznamiętnie w dół, gdzie bezradna i nieznacząca
wobec tej armii zmarłych stała na środku sali grupka ludzi.
Dziesięciu z nich było kapłanami, w których choć zdjęli maski Conan rozpoznał
towarzyszy swej wędrówki do piramidy. Stali przed wysokim człowiekiem o orlich rysach,
skupieni obok czarnego ołtarza, na którym spoczywali mumia w gnijących bandażach. A sam
ołtarz zdawał się wznosić w sercu żywego ognia, co pulsując i migocąc siał na czarny kamień
rozedrgane ogniste pÅ‚atki. Ów oÅ›lepiajÄ…cy poblask emanowaÅ‚ z uÅ‚ożonego na oÅ‚tarzu wielkiego
czerwonego klejnotu i nadawał twarzom kapłanów trupią, spopielałą bladość. Patrząc w dół
Conan poczuł nagle brzemię wszystkich długich mil, wszystkich ciężkich dni i nocy swej
wyprawy, i musiał tłumić obłędne pragnienie zaatakowania milczących kapłanów, wyrąbania
sobie drogi mocarnymi ciosami oręża i pochwycenia klejnotu w zakrzywione pożądaniem
palce. Ale trzymał się w żelaznych karbach, przycupnąwszy w cieniu kamiennej balustrady.
Rzut oka powiedział mu, że z galerii wiodą na dół przytulone do ściany i skryte w cieniu schody.
Omiótł wzrokiem półmrok wielkiej nawy szukając innych kapłanów albo wiernych, lecz widział
tylko grupę otaczającą ołtarz.
W ogromnej pustej przestrzeni głos wysokiego przywódcy rozbrzmiewał głośno i upiornie.
& I tak wieść dotarła na południe. Szeptał ją nocny wiatr, kruki wyskrzekiwały w locie, a
ponure nietoperze przekazały sowom i wężom przyczajonym w prastarych ruinach. Poznały ją
wilkołaki i wampiry, i polujące w mroku demony o hebanowych ciałach. Uśpiona Noc Zwiata
poruszyła się i wstrząsnęła swą ciężką grzywą, w najgłębszych ciemnościach zadudniły bębny, a
echa dalekich niesamowitych wrzasków przeraziły ludzi, co wędrowali o zmierzchu. Albowiem
Serce Arymana powróciło na świat, by wypełnić swe tajemne przeznaczenie.
Nie pytajcie, jakim sposobem ja, Thutothmes z Khemi i Nocy, usłyszałem tę wieść przed
Thoth Amonem, który mieni sam siebie księciem wszystkich czarnoksiężników. Są sekrety nie
przeznaczone nawet dla takich uszu jak wasze, a Thoth Amon nie jest jedynym Mistrzem
Czarnego Kręgu.
Usłyszałem ją więc ruszyłem na spotkanie Serca, które zdążało na południe. Było jak magnes,
co wiódł mnie nieomylnie. Od śmierci do śmierci wędrowało, płynąc rzeką ludzkiej krwi. Krew
je krzepi, krew je przyciąga. Największą ma moc, gdy wydarte zabójstwem poprzedniemu
właścicielowi spoczywa w krwawych dłoniach mordercy. Gdziekolwiek lśni płynie krew,
chwieją się królestwa, a siły natury ogarnia chaos.
I oto stoję, pan Serca, a przyzwałem potajemnie was, którzy jesteście mi wierni, aby dzielić z
wami czarne królestwo jutra. Dzisiejszej nocy będziecie przytomni rwaniu kajdanów Thoth
Amona, co nas niewolÄ…, i narodzinom nowego imperium.
Lecz kimże jestem ja, Thutothmes, by wiedzieć, jakie kryją się moce w tych szkarłatnych
głębinach? Są tam sekrety zapomniane od trzech tysięcy lat. Ale będę wiedział. Ci mi
powiedzÄ…!
I ukazał rzędy milczących sarkofagów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]