[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niesamowicie, Szukam jakichś samowitych partnerów, bo wieczór kosztować mnie może
nie tylko cały majątek, ale jeszcze zafunduję sobie kilka kompleksów.
- Zagrasz, Staszek? - zapytał Rocki - Czy mam grać z tą foką? Zgodnie z wcześniejszą
umową wszyscy mieli być ze sobą na ty.
- Nerwus jesteś - powiedział Gołąb. - Ale Jurek będzie zapisywał każdy nasz ruch, a
potem, w razie pretensji, udamy siÄ™ do arbitra.
- Zaraz idziemy - powiedział Rocki. - Tylko zapłacimy za kolację. - Po jego odejściu
zwrócił się do współtowarzyszy: - Staszek, nie przeholuj, a, ty, Jurek, pilnuj całości. Ja będę
się starał zagrać z Kulewiczem. I tak dostaniemy baty. O wygranej nie ma chyba co marzyć,
ale trzeba mu się dobrze przyjrzeć.
Kilka pierwszych robrów grali ze znajomym Rockiego i jego partnerem. Wyniki były
remisowe. To jedna, to druga strona uzyskiwała po parę punktów przewagi. Po kolejnym
robrze zamówiono kawę. W tym czasie zakończono grę również przy stoliku, gdzie siedział
Kulewicz. Jego kontr partnerzy zdecydowanie mieli już dość brydża. Ponieważ przeciwnicy
Rockiego i Gołąba również wyrazili chęć zakończenia gry, nadszedł moment, którego Rocki
oczekiwał.
- Zostaliśmy sami - powiedział Kulewicz. - Jeżeli panowie mają jeszcze ochotę
pograć, to chętnie służę. Klub zamykają dopiero za półtorej godziny.
- Mam dziś wolny wieczór - powiedział Rocki. - Chciałbym go wykorzystać do oporu,
bo nie wiem, kiedy będę miał taką następną okazję. A jak ty, Staszku?
- Jestem do twojej dyspozycji... Ustalili wysokość stawki na dziesięć złotych. Tak
wysoko nigdy jeszcze Gołąb nie grywał. Musiał mieć trochę niewyrazną minę, bo Kulewicz
przyjrzał mu się dokładniej.
- Za wysoko? Bardzo przepraszam, ale taniej nie grywam. Jestem z natury hazardzistÄ…
i dopiero wysoka stawka zmusza mnie do pełnego skupienia, a jednocześnie daje mi
przyjemność z gry.
- Dobrze - mruknął Gołąb. - Jakoś to przeżyję. Zresztą gdzie jest powiedziane, że to ja,
a nie mnie tu będzie się wypłacać?
Po trzech robrach prowadziła para Rocki-Gołąb. Kulewicz robił wrażenie człowieka,
który myśli całkiem o czym innym. Popełnił nawet kilka podstawowych błędów. Wyrazna
zmiana w zachowaniu i grze tak znakomitego zawodnika nastąpiła w momencie, kiedy Gołąb
zwrócił się do Rockiego przez panie kapitanie . Wprawdzie usiłował wybrnąć z sytuacji
mówiąc coś o kapitanie zespołu, ale takie odwracanie kota ogonem wyraznie zdenerwowało
Kulewicza. Kilka razy badawczo przyjrzał się Rockiemu, potem Wilczyńskiemu, z miną,
jakby sobie coś przypominał. Rocki widząc, że konspiracja bierze w łeb , postanowił
zaatakować.
- Wie pan, że tu właśnie spędził ostatni wieczór swojego życia profesor Zygmunt
Niedziałek, chyba równie znakomity jak pan brydżysta. Grał pan z nim kiedyś?
- Słyszałem o nim, nawet znałem go z widzenia, ale nigdy nie graliśmy razem.
Szkoda! Lubię mocnych przeciwników.
- Chociaż podobno najlepsze brydże, i te krótkie też, odchodziły w mieszkaniu na
Sowiej.
- Słyszałem - powiedział Kulewicz - ale nigdy u niego nie byłem.
Po następnych dwóch robrach, również pomyślnych dla Rockiego i Gołąba, wszedł
gospodarz klubu i grzecznie poprosił o skończenie gry. Widać było, że Kulewicz odetchnął z
ulgą. Szybko zapłacił swoją przegraną i kłaniając się Rockiemu bardzo szybko wyszedł, Za
nim wyszli kibice i jego partner, który długo rozwodził się nad każdym błędem niedościgłego
dotąd mistrza, a słuchający go kiwali głowami ze zrozumieniem.
Milicjanci i Gołąb wychodzili ostatni. Wzięli wóz z parkingu i zobaczyli opodal
Kulewicza bezskutecznie, mimo spóznionej pory, usiłującego zatrzymać taksówkę.
- Może podrzucić?
- Dziękuję - powiedział Kulewicz. - Nie chciałbym panów fatygować.
- Bez ceregieli. Niech pan szybko wsiada. Tu nie wolno się zatrzymywać. Jeszcze
mnie kto posądzi, że jeżdżę na łebka, i będę miał kłopoty.
Kulewicz z ociąganiem wsiadł do Fiata. Odwiezli go pod dom, w którym mieszkał.
Przez cały czas był czujny. Rzucone niby mimochodem zdanie o Niedziałku zapaliło w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]