[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypchany wór. Za nim uformowani w klin strażnicy ruszali właśnie do ataku. Ostrzeżony przez
Conana krępy Tranos obejrzał się z lękiem, nie porzucił jednak łupu. Próbował zerwać się do
nieco szybszego biegu, lecz z powodu obciążenia szło mu niesporo. W chwilę potem runął
martwy na bruk, przeszyty dwoma strzałami. Straż miejska nie zamierzała jednak zetrzeć się z
najezdzcami w bezpośrednim starciu; zamiast tego skryła się za szeregiem budynków po
przeciwnej stronie placu.
Conan wzruszył ramionami wobec wstrząsającej sceny i ruszył dalej. Wreszcie pośród
kłębiącego się tłumu odnalazł rannego barona. Stefany siedział na koniu, pogrążony
w gorączkowej dyskusji z dwoma przywódcami buntowników.
- Pożoga może zrównać miasto z ziemią - twierdził trzezwo starszy wiekiem rajca. - Pewnie
minie wiele dni, zanim ugasną pożary.
- Skoro tak, w całym Tantuzjum ostanie się jedynie pałac! - Baron potrząsnął głową
z desperacją. - Byłaby to tragedia dla całej krainy!
- Niech was wszystkich diabły porwą! -przerwał im Conan. - Zastanówcie się! Nie zostało wam
nic innego, jak tylko porzucić miasto!
- Tak. Musimy opuścić Tantuzjum w nadziei, że ludzie Ivora ugaszą pożary. - Baron zwrócił się
ku niemu z posępną miną. - Zastanawiamy się, ilu buntowników powinniśmy pozostawić.
Kapitan Vilezza już odjechał, zabierając większość swoich najemników.
- A pozostali dowódcy? - spytał Conan, marszcząc brwi. - Aki Wadsai i Drusandra na pewno
nie uciekli!
- Drusandra jest tam, broni naszej flanki. - Stefany skinął głową, wskazując oblężone budowle
z boku placu. - Jej oddział jest jednak zbyt mały, by przebić się dalej... A Aki Wadsai...
Myślałem, że wiesz. - Baron nie spuszczał z Cymmerianina poważnego wzroku. - On nie żyje,
Conanie. Zmiażdżył go rzucony z dachu głaz.
- Rozumiem.
Conan odwrócił się i powiódł wzrokiem po tłumie. Większość wpatrzonych w niego oczu
łzawiła od dymu, a on mimo wyczerpania po bitwie zdawał sobie sprawę, że to dopiero
początek strumienia łez, które poleją się tego dnia.
XXIV
AOWCY W POTRZASKU
- Myślę, że wszyscy jesteśmy zgodni, iż najlepiej zrobimy, jeśli zreorganizujemy nasze
kompanie i ruszymy każdy w swoją stronę, zabierając te nędzne łupy z Tantuzjum. - Krępy
Vilezza podniósł się z wyściełanego taboretu i zaczął krążyć wokół wygasłego ogniska.
- Aadne mi łupy! - Drusandra wierciła się niespokojnie na rozgrzanej od słońca skale, nie
zdejmując z niej zabandażowanej stopy. - Wraz z towarzyszkami jesteśmy biedniejsze niż
przed dotarciem pod Tantuzjum. Gdybyśmy się bardziej przykładały do łupienia niż do
szturmowania... - Z pogardą odwróciła wzrok od Zingarańczyka. - Nie wszyscy okazaliśmy się
jednak równie...zapobiegliwi.
- Zwięta racja. Powinnaś wydać się za kogoś przewidującego - stwierdził z ironicznym
uśmiechem Vilezza, lecz Drusandra nie zwracała na niego uwagi.
- Uważam, że przed opuszczeniem płaskowyżu powinniśmy równo rozdzielić łupy - odezwał
się bez skrępowania biorący po raz pierwszy udział w naradzie dowódców Zeno rzucając
Zingarańczykowi niechętne spojrzenie. - Moi towarzysze są tego samego zdania.
- Myśl sobie co chcesz, poruczniku, lecz jeśli zachciewa ci się tego, co należy do nas, będziesz
musiał walczyć ze mną i całą mój ą kompanią - zwrócił się do niego wrogo Vilezza. Powiódł
wzrokiem po pozostałych dowódcach, szukając ich poparcia, i dorzucił: - Dlaczego niby
wszyscy mamy płacić za przegrane bitwy, do których pchnął nas nieudolny generał
barbarzyńca i jego zausznicy?
Zeno poderwał się z warknięciem z cedrowej kłody. Pozostali porucznicy powstrzymali go
jednak przed rzuceniem się na Zingarańczyka. Wszystko utonęło w gwarze kłótliwych,
rozdrażnionych głosów.
Taki nastrój panował od rana. %7łołnierze Wolnych Kompanii kręcili się bez zapału po obozie na
płaskowyżu Zamanas. Po wyczerpującej jezdzie przez cały dzień i noc oraz kolejnym dniu,
spędzonym na lizaniu ran, pierwszą reakcją były wzajemne wyrzuty. Nie nękani pościgiem
najemnicy zabrali większość rannych w jedyne znane im w tych stronach schronienie, nie
przejmując się złą sławą płaskowyżu. Wspólnie z nimi do obozu dotarł baron Stefany wraz z
buntownikami, którzy nie mieli szans zaszyć i ukryć się wśród wiernych królowi Kotyjczyków.
Rebelianci rozlokowali się na wolnej części płaskowyżu. Obozowisko przypominało teraz
skupione wokół dwóch strzelistych monolitów koncentryczne kliny. Chociaż jaskrawe słońce
wzniosło się już wysoko w niebo, skracając cienie i opromieniając obydwa zbocza ostrej jak
brzytwa grani nad płaskowyżem, w obozie cały czas panowało przygnębienie.
Kłótnię wokół popiołów ogniska uciszył wreszcie Conan. Cymmerianin stanął obok barona i
stwierdził donośnym głosem:
- Uspokój się, Zeno. Nie trać sił na awanturę z Vilezzą. Nawet gdybyś obdarł go ze skóry, nie
powiedziałby ci, gdzie ukrył swoje łupy. - Cymmerianin powiódł spojrzeniem po tłustym
Zingarańczyku. - Bez wątpienia zakopał je gdzieś po drodze z Tantuzjum. Miał na to dość
czasu; wyjechał z miasta długo przed nami. W jego słowach jest jednak trochę racji. - Po
ostatnim zdaniu wszyscy dowódcy zaczęli uważniej przysłuchiwać się słowom barbarzyńcy. -
Nie zdołaliśmy zdobyć miasta nie tylko przez jego łapczywość. - Stwierdzenie Conana
wywołało szmer zgody tłumu najemników i niechętny grymas na twarzy Vilezzy. - Tak,
ponoszę częściowo winę za klęskę: zle zaplanowałem atak i nie doceniłem bezwzględności
księcia. Wiedzcie jednak, bracia, że nie zamierzam zrezygnować z policzenia się z Ivorem -
kontynuował. - Nie czas na kłótnie, ale na planowanie kolejnego ataku!
Po tych słowach dyskusja rozgorzała na nowo. Większość najemników gwałtownie
protestowała przeciw propozycji barbarzyńcy.
- Conanie z Cymmerii! Dlaczego marny siedzieć bez końca na tym piekielnym płaskowyżu po
stracie naszego dowódcy? Nie mamy co liczyć na żołd od kotyjskiego zdrajcy, jeżeli
kiedykolwiek miał zamiar go nam wypłacić! - Siwy, czarnoskóry wojownik z kompanii
poległego w bitwie Akiego wyraził przenikliwym głosem zdanie wszystkich wojowników;
najemnicy przysłuchiwali się jego słowom w milczeniu. - Lada chwila mogą spaść na nas
potężne czary! Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy walczyli dalej!
- Wiedz, że chcę bić się także za opłakiwanego przez nas wszystkich Akiego! - stwierdził
donośnie Conan, uciszając szmer aprobaty rosnącego tłumu. - I nie tylko za niego; także za
innego dzielnego dowódcę, który zginął wskutek knowań Ivora. Pamiętacie Hundolfa? Padł
ofiarą zdrady, podobnie jak wielu naszych towarzyszy! - Rozejrzał się po milczących
najemnikach. - Zamierzam walczyć, aż ich pomszczę, nawet gdyby przyszło mi w pojedynkę
szturmować pałac Ivora!
Po słowach Cymmerianina dyskusja rozgorzała z uprzednią siłą, a stary wojownik z pustyni
wyszedł przed swych towarzyszy i stwierdził dobitnie:
- Skoro zależy ci na zemście, a nie na zapłacie, Conanie, niech ci los sprzyja. Chciałbym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire