[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowodzie spoglądała twarz o ciężkich, jakby z kamienia wykutych rysach, krzaczastych
brwiach i mocno zaciśniętych ustach.
Jaszewski zgłosił się następnego dnia rano. Usiadł po drugiej stronie biurka, spytał,
czy może zapalić. Porucznik przez chwilę zastanawiał się, jaki szczegół w jego twarzy nie
zgadza mu się ze zdjęciem w dowodzie. Zrozumiał: okulary. Duże, w czarnej oprawie.
Pewnie nosi je od niedawna, a fotografia sprzed kilku lat.
- Czy ma pan przy sobie dowód osobisty? - spytał.
- Nie. - Jaszewski zmieszał się, zaciągnął papierosem. - Miałem właśnie zgłosić zgubę
na Wilczej, bo mieszkam w śródmieściu.
- Zgubił pan dowód?
- Tak sÄ…dzÄ™.
- Dawno?
- Nie, skądże. Tydzień temu. Dokładnie nie pamiętam.
- A nie skradziono go panu przypadkiem?
Jaszewski umilkł. Oficer nie powtórzył pytania.
Czekał.
- Być może - odrzekł wreszcie inżynier.
Zgarbił się, wsunął ręce w kieszenie płaszcza.
- Lepiej niech pan opowie, jak to było wówczas na Centralnym - poradził porucznik.
Nieznacznie uruchomił magnetofon.
- Nie rozumiem!
- Panie Jaszewski, przecież my mamy pańskie dokumenty. Ale chcemy od pana
usłyszeć, jak to się stało.
- Zamyśliłem się czy trochę zdrzemnąłem...
- Gdzie?
- W poczekalni. Na Centralnym, tam na piętrze. Wieczorem. Siedziałem na ławce.
Przysiadła się do mnie jakaś... wie pan, z tych. Zanim zdążyłem odsunąć się, ta druga, bo były
dwie, musiała wyciągnąć mi portfel z kieszeni. Niestety, po wyjściu z sali restauracyjnej
machinalnie wsunąłem go do płaszcza zamiast do marynarki. One pewnie to zauważyły. No i
skorzystały z okazji.
- Czy pan poznałby te kobiety? Jak wyglądały?
- Twarzy nie bardzo pamiętam. Jedna ubrana w krótkie futro z królików, szarobiałe.
Czapka włochata, chyba zielony szalik. Druga kobieta, jeżeli się nie mylę, nosiła ciemny
płaszcz i kołnierz z lisa.
Porucznik wyszedł na chwilę z pokoju, powiedział coś do dyżurnego milicjanta, po
czym wrócił za biurko. Po kilku minutach z korytarza doleciało chrypliwe podśpiewywanie:
- Chałupy, lej go tu! Atonia nie znała bowiem angielskiego.
- Spokój! - Kapral otworzył drzwi, wpuścił ją do środka.
- Poznaje pan? - spytał oficer.
- Oczywiście! - Jaszewski wyprostował się na krześle, skrzywił z pogardą. - Podła
wesz.
- Stul mordę, gnido! - Odwzajemniła się, krzywiąc nos.
Do takiej mowy była przyzwyczajona.
- Proszę bez wyzwisk! - Porucznik zmarszczył brwi. - Poznaje pan kobietę, która w
dniu - poszukał daty w notatkach - zabrała panu z płaszcza portfel z dokumentami i
pieniędzmi?
- O, wa! Wielkie mi pieniądze - wtrąciła Atonia . - Tyle co na autobus starczyło, tam
i nazad.
- PoznajÄ™.
- Ile pieniędzy miał pan w portfelu?
- Sześć tysięcy złotych i jakieś drobne.
- Drobne były, ale bez tysiączków, panie hrabio!
- Spokój! - zamruczał kapral.
Chciało mu się śmiać.
- W porządku. Proszę odprowadzić zatrzymaną.
- Ducha by nie wyzionoła, gdyby wcześnij zioła wzioła! - zaśpiewała Atonia ,
wychodząc z pokoju. Chwyciła kaprala za ramię: - Chodz, koteczku! Tutaj nas nie lubieją.
Hej, chłopcy Podhalaniej cos po wos zostanie? Popod bucki kości... - Dalszy ciąg zgubił się w
dolnych rejonach budynku, gdzie mieścił się areszt.
- Często pan tak chodzi po dworcach?
Jaszewski wzruszył ramionami.
- Tak często, jak mam ochotę. Nie wolno?
- Oczywiście, że wolno. Ale sam pan widzi, jakie mogą być skutki.
Wstał, wyjął z szafy dokumenty i portfel.
- Proszę sprawdzić. Pieniądze, niestety, przepadły. Wątpię, żeby udało się panu
odzyskać.
Inżynier podniósł się z krzesła, zgarnął papiery.
- Nie będę się starał - odparł. - Szkoda czasu na włóczenie się po sądach czy
kolegiach. Nie udowodnię przecież, że miałem te sześć tysięcy. W każdym razie dziękuję
panu za dokumenty, bo to najważniejsze.
Spod okularów błysnęły na moment oczy, ni to zielone, ni piwne. Wyciągnął do
porucznika rękę, coś jakby uśmiech przeleciał przez twarz i zgasł, zanim zdołał rozjaśnić
kamienne rysy.
Dziwny facet - myślał oficer po wyjściu Jaszewskiego. - Taki jakiś... jak z drewna.
- Bieliński i Zawilski - zastanawiał się Szczęsny, siedząc wieczorem w swoim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]