[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rosalyn na kolanach. Otoczył ją ramieniem. - Wszyscy tego pragniemy.
- Ale oni mnie nie polubili. Nigdy im na mnie nie zależało.
- Znów odezwała się stara rana, co wzmogło płacz. Azy wsiąkały w kurtkę i koszulę
Colina.
- Teraz to nieważne, to już przeszłość.
- Ale to przecież rodzina - jęknęła płaczliwie Rosalyn. Colin wzruszył ramionami.
- Rodzina jest ważna, jeśli się o ciebie troszczy i traktuje serdecznie. W przeciwnym razie
może wyrządzić wiele zła.
- Po tych słowach Colin sięgnął po serwetkę leżącą na stole i podał ją żonie, żeby
wydmuchała noc. Zrobiła to z ochotą.
- Nie tak mnie wychowywano - wyznała. - Miałam tylko rodzinę. Po śmierci ojca nie
zostało mi nic, ani dom, ani nawet pamiątki po rodzicach. George zabrał wszystko.
- Tak, tylko że teraz nie ma to już znaczenia. I pamiętaj, że masz panią Covington.
- Covey nie należy do rodziny.
- Już tak. Przyjaciele stają się naszą rodziną z wyboru.
- Czystym rogiem serwetki Colin otarł mokre od łez policzki żony. - Rodzina to nasz
łącznik z nami samymi - dodał refleksyjnie. -I może szkoda. Mnie dostała się dobra
rodzina, ty nie miałaś tyle szczęścia. Jednak to nie znaczy, że powinnaś pozwalać im się
ranić.
- Przynajmniej się mną opiekowali. Muszę o tym pamiętać.
- Nie opiekowali, tylko cię ignorowali - sprzeciwił się Colin. - Sprawili, że czułaś się
zbędnym ciężarem. Masz prawo być na nich wściekła.
Jego słowa posiadały oczyszczającą moc. Colin miał rację. To bolało, kiedy przerzucano
ją od rodziny do rodziny i nieustannie krytykowano. Bardzo bolało.
- Straciłaś rodziców - kontynuował. - Dobrze rozumiem, co czujesz, bo ja też straciłem
swoich. Nie widziałem, że tak bardzo za nimi tęsknię, dopóki nie wróciłem do Clitheroe i
nie zamieszkałem z rodziną Matta. Jeśli ja,
dorosły człowiek, cierpię po stracie rodziców, wyobrażam sobie, co ty musiałaś czuć.
Rosalyn, otoczona ciepłymi ramionami męża, czuła się wspaniale, ale poczucie winy,
które towarzyszyły jej od tak dawna, nie chciało od razu ustąpić. Przekonała się, że nie
jest jeszcze gotowa się z nim rozstać. Nosiła je w sobie tak długo i częściowo sama się do
niego przyczyniła.
- Moja matka żyje - wyznała. Nawet Covey nie znała tej tajemnicy.
- Słucham? - rzucił Colin. Pochylił się nad Rosalyn, bo ta mówiła tak cicho, że prawie jej
nie słyszał.
- Moja matka żyje - powtórzyła.
Przyjął tę informację bez szczególnego poruszenia. Rosalyn pojęła, że mąż nie do końca
rozumie jej znaczenie.
- Moja matka żyje i mieszka tutaj, w Szkocji, wraz z mężem. Dostawałam od niej listy.
Colin pojął wreszcie, o co chodzi.
- Odpisywałaś na nie?
- Nie. - Rosalyn spuściła oczy na serwetkę, którą mięła w dłoniach. - Nie chciałam
utrzymywać z nią kontaktów.
- Dlaczego? Pytanie ją zdumiało.
- Ponieważ zhańbiła rodzinę. Porzuciła ojca. - Do oczu mówiącej napłynęły świeże łzy.
Powstrzymała je i dodała: -I mnie.
Gniew mieszał się w sercu Rosalyn z poczuciem wstydu.
- Ona i ten instruktor pobrali się. Mam dwie siostry i brata. Mina Colina zdradzała, że nie
bardzo wie, jak ma zareagować.
- Nigdy się z nią nie spotkam - rzuciła stanowczo Rosalyn. - Nigdy. Po tych słowach
zapadła cisza. Rosalyn czekała na krytykę ze strony męża. Odrzucenie rodzica to przecież
grzech. Takie zachowanie nie mieściło się w normie. Przeszywał ją ból.
Colin, jakby to wyczuwał, pochwycił jej dłonie w swoje i mocno je uścisnął.
Spojrzała na ich połączone ręce i ciężar, który ugniatał jej klatkę piersiową, nieco zelżał.
- Rozumiem - usłyszała szept męża. - Masz prawo załatwić tę sprawę jak chcesz. To
twoja decyzja, tylko twoja.
- Odkąd przeniosłam się do Valley matka pisze do mnie co roku - wyjaśniła. - Prosi o
spotkanie.
- Jeśli tego nie chcesz, nie musisz się z nią spotykać.
- Czasami mam na to ochotę - wyznała i zerknęła na męża, ciekawa jego reakcji. Czy
będzie taka sama jak jej znajomych?
Jednak w oczach małżonka ujrzała wyłącznie akceptację. Zgodę na każdą decyzję, jaką
podejmie. W tej chwili Rosalyn poczuła, że ogarniają uczucie prawdziwej miłości.
To śmieszne. Sądziła, że miłość to mrzonka, a jednak czuła ją w sobie, cudowniejszą i
bardziej żywą niż w opisach poetów. Mimo że w nią nie wierzyła, ona cały czas istniała.
Tylko że Rosalyn jej nie zauważała... dopóki nie poznała Colina.
Teraz nie umiała wyobrazić sobie życia bez tego uczucia.
- Rosalyn?
Colin nie mógł wiedzieć, co się właśnie wydarzyło w jej sercu, a jednak jego głos
przepełniał niepokój. Czyżby aż tak bardzo zmieniła się na twarzy? Tak szybko? Tak,
zmieniła się.
I dlatego uczyniła coś, co zupełnie do niej nie pasowało - pocałowała męża.
Rozdział 12
Colin zamarł w bezruchu zdumiony tym, co się działo. Bał się, że jeśli się poruszy,
Rosalyn przestanie go całować. Ona jednak nadal przyciskała usta do jego ust, zrazu
niepewnie, pózniej z coraz większą namiętnością. Biedna myszka, ciągle nie wiedziała,
jak należy się całować, niemniej była na właściwej drodze. Wypuściwszy wstrzymywane
powietrze Colin postanowił udzielić żonie lekcji.
Objął ją ramieniem i oddał pocałunek, zmuszając Rosalyn do rozchylenia ust. Wsunął
pomiędzy nie język, ze zdziwieniem przekonując się, że zamiast wycofać się z
przestrachu Rosalyn delikatnie zaczyna ssać jego koniuszek. Przy tym wsparła się
piersiami o pierś Colina, na co całe jego ciało zareagowało drżeniem. Co się stało ze
wstydliwą Rosalyn?
Nie wiedział, ale też nic go to nie obchodziło. Pożądał żony. Wziąłby ją nawet na
podłodze izby, w której się znajdowali.
Tylko że tak nie byłoby dobrze. Przynajmniej nie za pierwszym razem. Dlatego, choć
niechętnie, zsunął żonę z kolan. Ich usta się rozdzieliły.
- Powinniśmy pójść na górę - szepnął.
W odpowiedzi usłyszał jęk protestu. Rosalyn przyciągnęła go do siebie i znów
pocałowała, wcześniej gryząc lekko w dolną wargę.
Colin był zauroczony. Wyczuwał w niej ogień, namiętność.
A on był dokładnie tą osobą, która mogła i umiała zaspokoić jej potrzeby - nie chciał
tylko, żeby właściciele karczmy albo kelnerka weszli i zobaczyli ich kochających się na
podłodze. Wstał i pociągnął żonę za sobą.
Widać było, że ledwie trzyma się na nogach. Musiała się na nim oprzeć, żeby się nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]