[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Westchnął głęboko i potarł czoło dłonią. - To
nie powinno tak wyglądać!
Nie mógł sobie darować, że nie potrafił nad
sobą zapanować. Pierwszy raz powinien być
S
R
czuły i delikatny, a on w pełni dał upust swojej
namiętności. Za pózno się zorientował.
- O co ci chodzi? Ach, wiem, w twoim
świecie kobiety dzielą się tylko na dziewice
przeznaczone do małżeństwa, a pozostałe to
kandydatki na utrzymanki. - Ze Å‚zami w oczach
ubierała się pośpiesznie. - Nie martw się, nie
będę ani jednym, ani drugim!
- Mówisz bzdury!
- Czyżby? Powiedz, czy gdybym wyznała
ci, że jestem dziewicą, mimo to kochałbyś się
ze mnÄ…?
Ich oczy spotkały się w pełnej napięcia ciszy.
- Prawda jest taka, że nie wiem - odpowie-
dział po chwili.
- Prawda jest taka, że chciałeś się zabawić...
A ona była na tyle głupia, żeby oczekiwać
czegoś więcej.
- Prudence...
Chroniąc resztki godności, głucha na ból w je-
go głosie, odwróciła się i zapinała ubranie.
- Wracajmy już. Mam dość tej... wycieczki.
Nagle grymas bólu przeciął jej twarz. Karim
zbladł na ten widok i zaklął w duchu.
Nim dojechali do pałacu, zapadła całkowita
ciemność. Kilka razy po drodze usiłował zacząć
rozmowę, ale nie podejmowała tematu.
Jechała w milczeniu wpatrzona w krajobraz
za oknem i zagryzała wargi ze wstydu. Nie
S
R
mogła uwierzyć, że tak łatwo dała się ogarnąć
pokusie i kochała się z mężczyzną, który miał
poślubić inną kobietę.
Kiedy wreszcie dojechali na miejsce, złapał ją
za ramię i powiedział z żarem:
- Słuchaj, Prudence, to śmieszne! Nie może-
my tak tego zostawić!
- Panie! - Raszid wyrósł jak spod ziemi. -
Król czuje się nie najlepiej, ale zaraz po przy-
jezdzie wezwał do siebie kilku ministrów. Po-
myślałem, że chciałbyś o tym wiedzieć.
Karim westchnął głęboko.
- Zaraz tam będę. Prudence...
- Dziękuję za wycieczkę, książę - odezwała
się uprzejmie. - Była wyjątkowo pouczająca.
Patrzył, jak odchodziła, i zaklął pod nosem.
- Mój ojciec - zwrócił się po chwili do
Raszida - zachowuje siÄ™ jak szaleniec. I za-
czynam podejrzewać, że jego syn też.
r
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
r
Pogrążona w myślach Prudence nawet nie
zauważyła, kiedy znalazła się pod łukiem pro-
wadzącym na nieznany jej duży dziedziniec.
Zabudowania pałacowe zajmowały bardzo roz-
ległą przestrzeń i nieraz już podczas spacerów
odkrywała nowe zakątki.
Teraz mogła tylko z bólem wspominać czas,
kiedy nie miała poważniejszych problemów i je-
dyną jej troską było rozważanie rosnącej fas-
cynacji Karimem Al-Ahmadem. Jak mogła być
tak ślepak Dlaczego wcześniej nie dostrzegła, że
jest w nim zakochana?
Nie potrafiła zrozumieć tego uczucia. Iryto-
wał ją i fascynował. Budził lęk i podziw. Obraził
ją, a mimo to nadal go kochała. Widocznie była
to jedna z tych rzeczy, która po prostu się
człowiekowi przytrafia i trzeba nauczyć się
z tym żyć.
I próbowała się tego nauczyć od kilku dni. Nie
było to łatwe, ale wiedziała, że nie ma wyjścia.
S
R
Przez cały zeszły tydzień rzadko widywała
Karima, i tylko w towarzystwie innych osób. On
także nie próbował jej odnalezć, co mówiło samo
za siebie. Pewnie żałował tego, co się stało,
i próbował uniknąć następnej melodramatycz-
nej sceny.
Weszła na kolejny dziedziniec wypełniony
szumem spadajÄ…cej wody. Kamienne mury i ory-
ginalna mozaika pod stopami świadczyły o tym,
że znajduje się w najstarszej części pałacu,
pochodzącej jeszcze z czasów wypraw krzy-
żowych.
Suzan wspomniała kiedyś, że tu znajdują się
prywatne apartamenty ojca. Rozejrzała się do-
okoła i przeszła na następny dziedziniec. Auko-
wate korytarze prowadziły ją coraz dalej, a ona
szła uwiedziona ich pięknem i barwami kwia-
tów, które kusząco oplatały mury.
Stała właśnie wśród gazonu kwiatów i wdy-
chała ich aromat, kiedy kątem oka wychwyciła
jakiś ruch. Nie była tu sama. W kępie cyt-
rynowych drzewek dostrzegła jakąś sylwetkę.
Już chciała odejść, by nie zakłócać spokoju
mężczyznie, gdy drzwi narożnej wieży otwo-
rzyły się i pojawiła się w nich wysoka postać
z laskÄ…, stÄ…pajÄ…ca trochÄ™ niepewnie.
Instynktownie cofnęła się i ukryła w zieleni.
Nagle zobaczyła gwałtowny ruch wśród drze-
wek, gdzie stał tamten mężczyzna. Cały ubrany
S
R
był w czerń, na głowie miał kaptur. Nieświado-
my jej obecności, ruszył w kierunku starego
człowieka. Początkowo nie widziała nic podej-
rzanego w jego zachowaniu, dopóki w dłoniach
nie dostrzegła błysku ostrza. Zamierzał więc
zaatakować staruszka!
Niewiele myśląc, wyskoczyła z krzaków
i krzycząc, biegła w jego stronę. Starszy czło-
wiek zatrzymał się i patrzył na nią zdziwiony.
Nie widział, że z drugiej strony zdąża do niego
uzbrojony napastnik. Ostatkiem sił wbiegła
między nich i przewróciła się, pociągając za sobą
człowieka w czerni. Przez chwilę kotłowali się
na ziemi, a potem nagle tajemnicza siła oderwała
go od niej.
Tych kilka sekund wystarczyło, by pojawili
się strażnicy. Gdy wyprowadzali miotającą się
bezradnie i wykrzykujÄ…cÄ… jakieÅ› grozby czarnÄ…
postać, starszy człowiek podszedł do niej.
Był wysoki, ciemne włosy miał przyprószone
siwizną, ale oczy błyszczały inteligencją na
pooranej zmarszczkami twarzy. Lecz to nie
podobieństwo rysów pozwoliło jej go rozpo-
znać. Z jego postawy emanowały ta sama duma
i godność, nie do pomylenia z niczym innym.
- Jest pan ojcem Karima - zdążyła powie-
dzieć, nim ogarnęła ją ciemność.
r [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire