[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opuszczany automatycznie. Dlatego Johnny zaprowadził nas na górę, a nie na dziedziniec.
Ale czy oni go posłuchają? Dłużej nie musiałem sobie zadawać tego pytania, bo usłyszałem
cichy brzęk, a powietrze przede mną przeciął zwodzony mostek. Dopóki Powers trzymał
Walsha, trzymał w garści wszystkie atuty.
Mostek spuszczony na platformę i droga wolna. Popatrzyłem na Johnny ego.
Uśmiechał się od ucha do ucha jak dziecko na karuzeli.
- Dobra! - krzyknął do wartowników z wieżyczki. - Rzućcie broń i chodzcie tutaj. Ale
powoli i żadnych sztuczek.
Strażnicy wykonali rozkaz i wpół minuty pózniej tłoczyliśmy się w piątkę na wąskiej
platformie.
- To ci się nie uda, Powers - powiedział któryś.
- Nie? No to patrz. Chodz, mały...
Miło, że ktoś sobie o mnie przypomniał. Aż do tej chwili nikt nie zauważył, że ja też
uciekłem. Trzymając Walsha między sobą, przeszliśmy z Powersem do wieżyczki.
- PodnieÅ›! - syknÄ…Å‚ Johnny.
Walsh wyciągnął rękę i wcisnął przełącznik. Most znów pojechał do góry..
I tak znalezliśmy się odcięci w wieżyczce wartowniczej, tuż obok muru. Mieliśmy
nawet okno z widokiem na wolność. Tyle że wciąż byliśmy w więzieniu. Gdybyśmy skoczyli,
połamalibyśmy nogi. W najlepszym wypadku. Dziesięć metrów pod nami rozpościerał się
stuprocentowy więzienny beton.
- Nie wydostaniesz się stąd, Powers - powiedział Walsh, jakby czytał w moich
myślach.
- Tak sądzisz? - Johnny spojrzał na mnie. - Widzisz coś, mały?
Wyjrzałem przez okno. Coś tam zobaczyłem. Nie miałem pojęcia, co to jest. Nie
samochód. Nie ciężarówka. Przypominało długie prostokątne pudło sunące jakieś cztery
metry nad ziemią. Trzymało się na hydraulicznych ramionach, koła toczyły się o wiele niżej.
Na dachu przymocowano cztery materace. Pojazd zasuwał z prędkością niecałych trzydziestu
kilometrów na godzinę. Ale przynajmniej zbliżał się do nas.
- Nadjeżdża, Johnny - rzuciłem, choć nie bardzo wiedziałem, co właściwie nadjeżdża.
- A to pamiątka ode mnie, Aasica - prychnął Powers. Obrócił pistolet w dłoniach i
trzymając za lufę, z całej siły huknął Walsha w głowę. Aasica osunął się na podłogę jak
szmaciana lalka. Cieszyłem się, że jeszcze oddycha. Nie przepadałem za nim, ale cóż, facet
po prostu wykonywał swoją robotę. Wróciłem do okna. Platforma była coraz bliżej.
- Skaczemy? - zapytałem.
Zawiśliśmy po drugiej stronie okna. Z więzienia nie dobiegały żadne odgłosy. Nikt
nas nie widział. Pewnie się nie domyślali, co planujemy. Ciężarówka, albo cokolwiek to było,
sunęła ku nam, nie zwalniając. Jechała znacznie szybciej, niżbym chciał. W dodatku kierowca
chyba nie do końca wiedział, co robi. Pojazd krążył po całym terenie, obijając opony o
krawężnik. W którymś momencie ostro zakręcił i już myślałem, że nas minie, kiedy równie
niespodziewanie zawrócił.
- Teraz! - krzyknÄ…Å‚ Powers.
Skoczyliśmy.
Spadaliśmy dość długo. Czułem się tak, jakbym utkwił w powietrzu na lata. Tak
musiała się czuć Alicja w drodze do Krainy Czarów. Ryk maszyny rozsadzał mi czaszkę.
Wreszcie uderzyłem w materac, przeturlałem się i jakimś cudem utrzymałem na dachu. To nie
było miękkie lądowanie. Szczęśliwie nie złamałem nic oprócz kilku sprężyn.
Johnny wylądował obok mnie.
- Do środka - powiedział.
Platforma nadal jechała zygzakiem. Może nie osiągnęła zabójczej prędkości, ale
wysokość owszem. Było skąd spadać. Z wiatrem gwiżdżącym we włosach przeczołgałem się
na koniec dachu. Pode mną otwierało się kwadratowe wejście. W środku zauważyłem światło.
Znowu uderzyliśmy w krawężnik, spod kół wyprysnął jakiś kosz na śmieci. Zaciskając zęby,
chwyciłem się dachu i zawisłem w przestrzeni. Droga uciekała mi spod nóg. Usiłowałem
whuśtać się do środka. Wreszcie wciągnęła mnie para silnych rąk. Wstałem chwiejnie i
zamrugałem. Dopiero wtedy zorientowałem się, jaki to wehikuł umożliwił nam ucieczkę.
Może widzieliście go kiedyś na lotnisku. Nazywają je autobusami transferowymi, czy
coś w tym stylu. Wyobrazcie sobie zwyczajny autobus, który ma więcej siedzeń i jasne,
neonowe światła. Teraz włóżcie metalowe dzwignie między koła a podwozie. Kiedy
wysiadacie z samolotu, jesteście mniej więcej cztery metry nad ziemią. Ale nie potrzebujecie
schodów. Kierowca po prostu naciska odpowiedni guzik i cały autobus jedzie do góry, aż do
drzwi samolotu. Wy wchodzicie do środka, a pojazd siada z powrotem na kołach i rusza w
stronę hali przylotów, dokąd docieracie szybko, gładko i bez problemów, o ile oczywiście
kierowcÄ… nie jest Tim Diament.
Ale naszym kierowcą był Tim. Siedział w miniaturowej kabinie, otoczony lampkami i
przyciskami. Wydawał z siebie najdziwniejsze odgłosy, sapiąc i piszcząc przy każdym ruchu
kierownicÄ….
- Synku! - powiedział za mną jakiś głos.
Odwróciłem się. Powers wlepiał wzrok w mężczyznę, który wciągał nas do środka.
Tylko że to wcale nie był mężczyzna. Nawet nie musiałem pytać o imię tej pani.
Mamuśka Powers. Matka Johnny ego.
Na pierwszy rzut oka wydawała się całkiem normalną matką - normalna pani koło
pięćdziesiątki, ubrana w czarną poważną spódnicę, dopasowaną kurtkę i kwiaciastą koszulę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]