[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siergieja, żeby wrócił. Z drugiej strony pla¬cu dobiegała go melodia pięknej piosenki. Charlie rozpoznał
ją: to była piosenka o Elenie, którą śpiewał Claudio, grana przez małą orkiestrę przed najlepszą kawiarnią
na placu. Wydawała się jednocześnie smutna i ta¬neczna; Charliego przejęła jej melodia.
Dużo myślał o swoich obowiązkach. I o tym, co powiedział Siergiej. Doszedł do wniosku, że skoro jego
rodzice są cali, zdrowi i wolni, będą chcieli odnaleźd go w Wenecji, a w takim przypadku wyjazd do
Maroka nie był najlepszym pomysłem. A przynajmniej nie w tej chwili. Może... no, może powinien
zostad.
Ale co z lwami? Jak poradzą sobie bez niego?
Czy mógł je o to prosid? Czy w ten sposób by ich nie zawiódł?
Spędzało mu to sen z powiek.
Kiedy wrócili do środka, Claudio wziął Charliego na bok. Coś go mar¬twiło. Zazwyczaj zrelaksowany,
pewny siebie i elegancki, teraz był zde¬nerwowany.
-
Jak to jest? - spytał w koocu.
-
Co takiego? - odparł Charlie z niepokojem.
Claudio popatrzył na niego.
-
Mój przyjacielu, jak ty to robisz? - wybuchnął. - Proszę -jeśli mam
tu byd z tymi dzikimi zwierzętami, uwierzyd, że nie są tak dzikie, żeby
mnie pożred... Jak ty to robisz?
Charlie zastanowił się. Wydało mu się rozsądne, że Claudio chciał to wiedzied. Przynajmniej zapytał
uczciwie, wprost. I zamierzał im pomóc. Już pomagał. Bez niego utkwiliby tu na zawsze. A chociaż pałac
był wspaniały - zwłaszcza kiedy przyniesiono im nieco spóźnioną przeką¬skę: wołowinę dla lwów i
gianduiotto (przypomina to czekoladę, ale jest o wiele lepsze, a podaje się je w bitej śmietanie) - Charlie i
lwy nie chcieli zostawad w nim na zawsze.
-
Rozmawiasz z nimi? - spytał Claudio. - Powiedz tylko „tak" albo
„nie". Widziałem cię, myślę, że rozmawiasz. Powiedz tylko. Nigdy, ni¬
gdy, przenigdy nikomu nie powiem. Nikomu. Nigdy.
Charlie nie mógł skłamad. Nie mógł nawet się wykręcid.
-
Tak - powiedział.
Jasne oczy Claudia zrobiły się dwa razy większe. Potem gondolier za¬czął z radości taoczyd po wielkiej,
złotej sali. Zrobił salto w tył, którego nie powstydziłby się signor Lucidi. Wyściskał Charliego i prawie - ale
nie do kooca - lwy.
Potem ukląkł przed Elsiną i bardzo powoli powiedział:
-
Witaj, piękna lwiczko, jak się masz? Bardzo mi się podobasz.
Charlie roześmiał się głośno. Lwy zastrzygły uszami, a Srebrna Lwica
zaczęła pokasływad. Najstarszy Lew oparł nos na łapach. Elsina odpowiedziała równie powoli:
-
U mnie wszystko dobrze, dziękuję, przystojny gondolierze. A jak ty
się miewasz?
Kiedy Charlie to przetłumaczył, Cłaudio tak się ucieszył, że można było pomyśled, że się zakochał. I może
rzeczywiście tak było.
Młody Lew parsknął śmiechem. Siedzący między lwami Charlie miał przez chwile wrażenie, że też jest
lwem, a Claudio jest tu jedynym czło¬wiekiem.
Pokój wypełniła wesołośd.
Tylko Primo się nie przyłączył.
Młody Lew spostrzegł to i szturchnął Charłiego.
Claudio też to zauważył.
-
Co się stało, Primo? - spytał Charlie.
-
Zmęczenie - odparł Primo. - Tylko zmęczenie.
Zapewniono im łóżka dla ludzi (olbrzymie, rzeźbione, z aniołami u wez-głowia i grubymi materacami,
przykrytymi szorstką, lnianą pościelą) oraz dywany i bele świeżego, słodko pachnącego siana dla lwów.
Claudio wyciągnął z jednej z nich siano i rozłożył je tak, żeby Primo było wygod¬nie. Kiedy szabloząb się
na nim kładł, z wdzięcznością pochylając gło¬wę, gondolier przez chwilę stał i mu się przypatrywał.
-
Dziwna, piękna bestia - mruknął.
Dla lwów nadeszła pora snu. Dla Charłiego również, ale najpierw mu¬siał porozmawiad z Claudiem i
ułożyd plan.
Dziwnie było siedzied na balkonie doży i planowad jego upadek. Z nieba zerkał księżyc, ale Charlie czuł, że
nawet on jest po ich stronie i nie doniesie na nich.
-
To jest tak - powiedział Claudio cicho i pospiesznie. - Doża jest
złym człowiekiem. Wielu, wielu ludzi chce się go pozbyd. Wielu plano¬
wało, wielu pragnie tylko przywódcy, okazji, kogoś, kto powie: „teraz!"
Teraz, tutaj, mamy taką sposobnośd. Jeśli my, wioślarze, gondolieri, po¬
wiemy ludziom, że przybył Lew, a doża go uwięził, Wenecjanie pójdą za
Lwem i powiedzą: ,Jirrivederci, dożo". Możemy zrobid to, co on sam
chce zrobid. Możemy przejąd symbol szczęścia.
-
To bardzo ryzykowne - szepnął Charlie.
-
Wenecjanie to dobrzy ludzie! Do tego wszyscy się znamy. Rozpu¬
ścimy wieści i wszyscy staną za nami. No i, oczywiście, jesteś jeszcze ty,
Charlie: famoso Brązowy Aniołek od chorych dzieci...
-
Nie chcę byd sławny - powiedział Charlie.
-
Pomóż nam - szepnął Claudio - a my pomożemy tobie. Możemy
przygotowad waszą ucieczkę. Chcesz jechad do Afryki? Damy wam łódź,
zaopatrzenie; jeśli chcesz, pojadę z wami!
-
APrimo?
-
On też pojedzie! Kiedy tylko da Wenecji swoje błogosławieostwo,
a my zamkniemy w więzieniu dożę i jego ludzi, Primo może jechad z wami
do Afryki. Nikt nie będzie się sprzeciwiał. Cud nie musi trwad wiecznie.
Łódź, pomyślał Charlie. Zapasy. I sternik! Tak już lepiej.
Rzdział 11
Przed świtem, po długiej rozmowie z Charliem, Claudio ześliznął się z balkonu, po kolumnie na plac, a
potem udał się do baru, gdzie gondo¬lierzy spotykali się na mocną kawę, pitą w małych filiżankach przed
roz¬poczęciem kolejnego dnia pracy. Tam przeprowadził rozmowę ze swo¬imi przyjaciółmi.
W ciągu godziny wszyscy gondolierzy oraz połowa rybaków Wenecji i okolicznych wysepek wiedzieli, że
głupi, stary doża, który pozwolił na upadek ich miasta, był nie lepszy od faszystów, miał w swoim pałacu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]