[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bielizny? - zastanawiał się Damon. Jak mo\na być takim... takim nierozgarniętym głupkiem?
Czy Elena nigdy nie nosiła bielizny? Damon znieruchomiał pochłonięty wizją Eleny. W
końcu znalazł odpowiedz dla Meredith.
- Sprawdz sama - zaproponował, cnotliwie odwracając wzrok. Meredith podeszła do
wanny, zanurzyła rękę w ciepłej, czerwonej wodzie i odsunęła ręcznik. Usłyszał, jak z ulgą
wypuszcza powietrze.
Kiedy obrócił się do niej, w jej oczach znów pojawiła się grozba.
- Masz krew na wargach - wycedziła.
Damon był zaskoczony. Czy\by z przyzwyczajenia po\ywił się krwią Bonnie i
zapomniał? Na ratunek przyszedł mu Stefano.
- Próbowałeś wyssać truciznę, prawda? - Stefano rzucił mu ręcznik. Damon wytarł
usta. Na ręczniku został krwawy ślad. Nic dziwnego, \e wargi tak go piekły. Trucizna była
naprawdę silna, nawet je\eli na wampiry nie działała tak mocno jak na ludzi.
- Masz te\ krew na szyi - ciągnęła Meredith.
- Nietrafiony pomysł - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Więc rozciąłeś nadgarstek. Głęboko.
- Głęboko dla człowieka. Czy konferencja prasowa ju\ się skończyła?
Meredith odpuściła. Uśmiechnął się do siebie. Hurra! Tak! Meredith zbita z tropu!
Znał spojrzenie tych, którzy musieli ustąpić przed jego inteligencją.
- Co mo\na zrobić, \eby wargi Damona przestały krwawić? Mo\e dać mu coś do
picia?
Stefano wyglądał na oszołomionego. Jego problem - có\, jeden z wielu jego
problemów - polegał na tym, \e uwa\ał picie ludzkiej krwi za grzech. A nawet mówienie o
tym.
Mo\e to sprawiało mu przyjemność. Ludzi najbardziej kręci to, co uwa\ają za
grzeszne. Nawet wampiry tak mają. Damon zadumał się. Czy da się wrócić do czasu, kiedy
cokolwiek mogło mu się wydawać grzeszne? Zdecydowanie brakowało mu podniet.
Damon zaryzykował odpowiedz na pytanie, jak mo\na mu pomóc.
- Napiłbym się ciebie, kochanie... ciebie, kochanie.
- O jedno kochanie za du\o - odparowała Meredith i zanim zdą\ył zrozumieć, \e
chodzi jej tylko o kwestię językową, a nie o jego \ycie osobiste, wyszła z łazienki. Zabierając
ze sobą rzecz wzbudzającą tyle emocji - ró\owy stanik.
Stefano starał się nie patrzeć na Bonnie. Tak wiele tracisz, matole, pomyślał Damon.
Tego słowa szukał wcześniej. Matoł.
- Wiele dla niej zrobiłeś - stwierdził Stefano. Starał się tak\e unikać wzroku Damona,
gapił się więc na ścianę.
- Groziłeś, \e się ze mną policzysz, je\eli tego nie zrobię. Nie lubię, jak ktoś mnie bije
- posłał bratu promienny uśmiech.
- Zrobiłeś więcej, ni\ musiałeś.
- Przy tobie, braciszku, nigdy nie wiadomo, jakie jest to minimum, które musisz.
Powiedz, jak wygląda nieskończoność?
Stefano westchnął.
- Przynajmniej nie nale\ysz do tych łobuzów, którzy są odwa\ni tylko wtedy, gdy
mają do czynienia ze słabszymi.
- Proponujesz, \ebyśmy wyszli na zewnątrz, jak to się mówi?
- Nie, dziękuję ci za uratowanie \ycia Bonnie.
- Nie sądziłem, \e mam wybór. Jakim sposobem, skoro o tym mowa, Meredith i... i...
ten chłopak wyszli z tego cało?
- Elena ich pocałowała. Nie zauwa\yłeś, \e zniknęła? Gdy ich przywiozłem, ona
sfrunęła na dół, tchnęła powietrze w ich usta i w ten sposób ich uleczyła. Z tego co widzę, na
powrót staje się człowiekiem.
- Przynajmniej mówi. Niewiele, ale jednak. - Damon przypomniał sobie, jak jechał
porsche, ze spuszczonym dachem i Eleną unoszącą się jak balon nad samochodem. - Ta mała
ruda nie powiedziała ani słowa - dodał zrzędliwie. -Zresztą co za ró\nica.
- Dlaczego, Damonie? Dlaczego nie chcesz przyznać, \e troszczysz się o nią,
przynajmniej na tyle, \eby nie pozwolić jej umrzeć, i to szanując jej prywatność i nie pijąc jej
krwi? Wiedziałeś, \e utrata krwi zabiłaby ją...
- To był eksperyment. - wyjaśnił Damon rzeczowo. I ju\ się skończył. Bonnie się
obudzi albo będzie spała, umrze albo prze\yje, pod opieką Stefano, nie jego. Był
przemoczony i nie czuł się dobrze w obecności brata i jego przyjaciół. Był ju\ głodny. Piekły
go wargi. - Ty się teraz nią zajmuj. Ja znikam. Ty i Elena, i... Mutt mo\ecie skończyć...
- On ma na imię Matt. To naprawdę nie tak trudno zapamiętać.
- Przecie\ nie mo\esz się interesować tym chłopakiem. W okolicy jest zbyt wiele
cudnych dziewcząt, \eby kwalifikował się na cokolwiek innego ni\ zapas na czarną godzinę.
Stefano uderzył pięścią w ścianę, krusząc tynk.
- Do diabła, Damon, ludzie to nie przekąski.
- Wszystko, o co ich proszę, to to, \eby nimi byli.
- Ty nie prosisz. W tym problem.
- To był eufemizm. To wszystko, czego od nich chcę, w takim razie. Wszystko, co
mnie interesuje. Nie próbuj mnie przekonać, \e warto zwracać uwagę na coś więcej. Nie ma
sensu.
Pięść Stefano wystrzeliła do przodu. Damon nie mógł upuścić Bonnie, by się uchylić.
Była nieprzytomna, mogłaby zachłysnąć się wodą.
Posłu\ył się więc mocą jak tarczą. Uznał, \e mo\e przyjąć cios - nawet od Nowego
Silniejszego Stefano - nie puszczając dziewczyny, nawet gdyby Stefano miał mu wybić zęby.
Pięść Stefano zatrzymała się o milimetry od jego twarzy.
Braci spojrzeli sobie w oczy.
- Czy teraz to przyznasz?
- Co? - Damon był zdziwiony.
- Ze na czymś ci zale\y. Wystarczająco mocno, \eby raczej oberwać, ni\ puścić
Bonnie.
Damon spojrzał na dziewczynę w wannie, po czym się roześmiał. Nie mógł przestać.
- I ty pomyślałeś, \e ja... \e ja martwię się o tę małą...
- Więc dlaczego wysysałeś truciznę z jej \ył i oddałeś jej swoją krew? - zapytał
Stefano.
- Kaprys. Mówiłem ci. Po prostu kap... - Damon ześlizgnął się z brzegu wanny.
Głowa Bonnie zanurzyła się pod wodę.
Obaj rzucili się na ratunek. Zderzyli się głowami.
Damon ju\ się nie śmiał. Walczył jak lew, \eby wyciągnąć dziewczynę z wody. Tak
samo Stefano. Ale było dokładnie tak, jak Damon wyobra\ał sobie godzinę temu - \aden z
nich nawet nie pomyślał o współpracy. Ka\dy chciał to zrobić sam i przeszkadzał drugiemu.
- Zejdz mi z drogi, brachu - warknął Damon rozwścieczony.
- Nie zale\y ci na niej. To ty zejdz mi z drogi.
Nagle w wannie jakby wybuchł gejzer. Bonnie podniosła się z głośnym pluskiem.
Wypluła wodę.
- Co się dzieje?
Patrząc na swoje przera\one pisklę, które instynktownie zacisnęło dłonie na ręczniku,
z ognistymi włosami ociekającymi wodą i mrugające wielkimi brązowymi oczami, Damon
poczuł... ulgę. Stefano wybiegł do pokoju przekazać przyjaciołom dobre wiadomości. Zostali
sami. Damon i Bonnie.
- Smakuje obrzydliwie - skrzywiła się dziewczyna, wcią\ plując wodą.
- Wiem - powiedział Damon, wpatrując się w nią.
- Aleja \yję! - zawołała Bonnie. Jej twarz rozjaśniła się radością. Damona rozpierała
duma. On i tylko on zatrzymał ją na progu śmierci i uratował. Uleczył jej zatrute ciało. To
jego krew pokonała truciznę, jego krew...
Damon miał wra\enie, \e grobowiec, w którym była uwięziona jego dusza, zaczął
pękać.
Chciało mu się śpiewać. Mocno objął Bonnie. To ju\ kobieta, nie dziecko, pomyślał
oszołomiony. Obejmował ją tak mocno, jakby od tego zale\ało z kolei jego \ycie albo jakby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright 2016 Moje życie zaczęło się w dniu, gdy cię spotkałem.
    Design: Solitaire