[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stronę papierosa, którego mi podaje. Ludzie pospiesznie odchodzą, nie
rozumiem, dlaczego tylu ich przyszło do merostwa, próbuję zatrzymać w
pamięci kilka twarzy, ale papieros jest zbyt wielką rozkoszą, bym mogła
zainteresować się czymkolwiek innym. Nagle podjeżdża taksówka, szybko
wysiada z niej wysoki mężczyzna o włosach spłowiałych od słońca.
Wygładza marynarkę, kilka razy uderza dłonią o spodnie, jakby chciał
otrzepać je z kurzu, wchodzi do merostwa, zaraz potem wychodzi ze
zmartwionÄ… minÄ…. RozglÄ…da siÄ™, patrzy na mnie, na mnie i na papierosa,
którym zaciągam się z rozkoszą, i robi zabawne gesty. Lekko wzrusza
ramionami, zaciska usta w grymasie częściowo wstydu, a częściowo
rozbawienia. Spóznił się, przeprasza mnie za to, dlaczego mnie, może
dlatego, że jestem jedyną osobą, która w tej chwili na niego patrzy? Yves
szuka w marynarce następnego papierosa, ludzie wsiadają do aut, młodzi
się śmieją, nowożeńcy już odjechali. Ja jestem jedyną osobą, która na
niego patrzy, i dokładnie go naśladuję, wzruszam ramionami z nieco
zażenowanym uśmieszkiem. A potem  tak jakbyśmy mieli po sześć lat i
popełnili razem jakieś wielkie głupstwo, za które musimy ponieść karę, ale
z perspektywy naszych sześciu lat wcale się tym nie przejmujemy, co tam,
najwyżej pozostaną nam fajne wspomnienia z tego dziecięcego
nieposłuszeństwa  mężczyzna z pewnym opóznieniem, ja z papierosem w
ustach, śmiejemy się. On odchyla głowę do tyłu, ale ani na chwilę nie
spuszcza mnie z oczu, ja parskam śmiechem, wypuszczając dym, którym
się jeszcze nie zaciągnęłam. W tej chwili jesteśmy jak dwoje filuternych
niesfornych dzieciaków. Podchodzi do niego wysoka kobieta w kapeluszu,
całuje go, a on, jeszcze zanim odejdzie, robi ruch ręką w moją stronę.
 Znasz go?
 Nie.
Tak bardzo chciałabym odpowiedzieć twierdząco na pytanie Yves a,
tak, znam go. Nie wiem dlaczego, ale teraz mam wrażenie, że gdybym
znała tego człowieka, pomogłoby mi to przeżyć ten dzień.
Zaczyna wiać lekki wiatr, Yves i ja patrzymy w niebo, robiąc taki sam
ruch głową. W to sobotnie popołudnie wioska jest opustoszała. Wzdłuż
Artemare biegnie szosa, po obu jej stronach widać winnice, nieco dalej
kilka oddalonych od siebie gospodarstw. Tutaj nikt nawet nie spędza
letnich wakacji, tu się tylko przyjeżdża tak jak my, jak wielu innych, by
spędzić weekend w miejscowym zajezdzie, zjeść kurczaka w sosie
śmietanowym albo żaby, najeść się do syta  przy okazji ślubu w zamku
albo po prostu przez zwykły przypadek. Erie wiezie nas do zamku,  mam
wrażenie, że dzień, tak jak chmury nad naszymi głowami, nagle bardzo
przyspiesza swój bieg. Przypominam sobie, jak rano obudziłam się wraz
ze wstającym słońcem, naszą wspólną poranną herbatę, intymny nastrój,
jaki panował między mną a moją córką, gdy obejmowałyśmy się, mam
nieprzyjemne uczucie, że to wszystko jest już odległe, bardzo odległe.
Chciałabym, żeby Anna zleciła mi jakieś zajęcia, poleciła coś zrobić, z
kimś się spotkać, kogoś przyjąć; ale nie, wręczyła mi tylko listę z
wykazem godzin i miejsc, w których muszę być. Po prostu tylko być.
Po przyjezdzie do zamku dziwię się, że tyle zrobiono w czasie, gdy
byliśmy w merostwie. Od strony lasu, , niepokojąco gęstego, zwartego,
wzniesiono coś w rodzaju ołtarza, na wzór altany pokrytej białym woalem.
Ustawiono dziesięć rzędów białych krzeseł, rozdzielonych w środku
alejką, otoczonych zielonymi i czerwonymi kwiatami oraz białymi
szarfami. Wszystko razem podobne jest do wystroju wnętrz z
amerykańskich seriali, które rano są nadawane w telewizji. Muzycy 
gitarzysta, flecista, skrzypek  strojÄ… instrumenty, rozmawiajÄ…, powstaje z
tego mieszanina słów, dzwięków, gam. Powiewa wiatr, napręża tkaninę na
ołtarzu, podchodzę bliżej; zostawiam z tyłu Yves a i innych gości, którzy
stoją w małych grupkach wokół zamku. Uśmiecham się do muzyków, po
raz pierwszy tego dnia mówię:  Jestem matką panny młodej , a oni wstają,
wszyscy trzej, spodziewam się niemal ukłonu.   Ach, mamusia panny
młodej, gratulacje, gratulacje, jaki wspaniały dzień, ma pani piękną córkę,
chyba jest pani bardzo szczęśliwa  ale oni w milczeniu podają mi ręce i
siadają na swoich miejscach, pogrążeni w strojeniu i rozstrojeniu. Czuję
się jak intruz i myślę sobie, że to właśnie muszą odczuwać inni wobec
mnie, kiedy zagłębiam się w sobie, pogrążam się w moich słowach,
zdaniach i wymyślanych istnieniach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire