[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odciągnęła mu głowę od sutki i głośno zasyczała:
 Zabieraj tego szczeniaka i obaj się wynoście! Znacie warunki.
Massimo odwrócił głowę i zaczął obrzucać Bruna włoskimi przekleństwami.
Ten szybko wyszedł do salonu.
 %7łeby mi to było po raz ostatni!  powiedziała ostro.  A teraz chcę mieć
w sobie twój język. Wsuwaj powoli i ostrożnie.
Massimo wytrzymał piętnaście minut. Parokrotnie usiłował ją wziąć, ale za
każdym razem powstrzymywała go karcącym słowem. Kazała mu wreszcie stanąć
na łóżku i po prostu doprowadziła go do orgazmu dłonią, przez cały czas patrząc
prosto w oczy. Bruno z kieliszkiem wina w ręku stał jak zaklęty w drzwiach sy-
pialni. Na piersi Connie trysnęła sperma. Wtarła ją w skórę, nie odrywając wzroku
od Massima.
 To była tylko przekąska  obwieściła.  Teraz wszyscy napijemy się wina
i zobaczymy, czy bracia razem udzwigną dużo więcej niż każdy z osobna.
* * *
Oni byli instrumentami, ona grającym na instrumentach muzykiem. Grała na
Bruno, jakby był bębnem, podczas gdy Massimo spełniał rolę skrzypiec. Ustawia-
ła ich, czerpała z nich. Wykorzystywała. Ich dłonie, ich usta i ich penisy. Znała
dokładnie sekundę, w której należało się spodziewać ich orgazmu i za każdym
razem do niego nie dopuszczała ostrym ukłuciem paznokcia lub sprawiającym
ból zaciśnięciem dłoni na jądrach. Jęczeli i wili się, podczas gdy ona zanosiła się
śmiechem. Przestali odróżniać rozkosz od bólu. Wreszcie z nocnego stolika wzię-
ła buteleczkę pachnącego olejku i podała go Massimo. Potem okrakiem usiadła na
Bruno i pozwoliła mu wejść w siebie. Obróciła głowę w kierunku starszego brata
86
i powiedziała:
 Polej penisa olejkiem. Zabawimy się w czekoladowy przekładaniec.
Poczuła ból, gdy wdarł się w nią od tyłu. A zaraz potem zaczęła krzyczeć
z rozkoszy.
* * *
 Nie możemy jutro lecieć do domu  powiedział Massimo.
 Dlaczego?  spytał Bruno.
Obaj bracia znajdowali siÄ™ w Å‚azience.
 Obejrzyj swoje plecy.
Bruno zapatrzył się w lustro. Widział czerwone równoległe pręgi i sączącą się
z nich krew.
 Ja mam to samo  mruknął Massimo.  Potrzeba tygodnia, żeby to się
zagoiło. Nasze żony nie przyjęłyby żadnego wyjaśnienia.
 A ja nic nie czułem  wyznał Bruno.
 Ja też nie. Podrapał nas dziki kocur.
ROZDZIAA DWUDZIESTY
CZWARTY
Susan nie czuła najmniejszego lęku. Być może dlatego, że cała operacja prze-
biegała w tak naturalny sposób. Zupełnie jakby Creasy, Guido i Sowa wykonywali
rutynowe czynności. Siedziała obok Sowy w wynajętej furgonetce Toyoty. Stali
na poboczu wąskiej drogi z wyłączonymi światłami i silnikiem.
 Creasy pije teraz w barze dwieście metrów za nami  objaśniał jej Sowa.
 Za trzy minuty wyjdzie z baru i pójdzie w tamtym kierunku. . .  Wskazał wą-
ską odnogę drogi biegnącą w lewo.  Czeka tam Guido. Zledzący będzie szedł
mniej więcej sześćdziesiąt metrów za Creasym. Po tej stronie, ponieważ przeciw-
na jest bardziej oświetlona. Nim wejdzie w tę wąską odnogę, wyskoczę z wozu
i coś do niego zawołam. On się obróci i wtedy Guido zaskoczy go od tyłu. Ułoży-
my go w tyle furgonetki, zabierzemy Creasy ego i wyjedziemy z miasta.
 Wydaje się bardzo proste  skomentowała.
 I będzie proste. Guido jest niesłychanie szybki. Nawet jeśli ten gość ma
broń, nie zdąży jej użyć.
* * *
Operacja okazała się rzeczywiście prosta. W trzy minuty pózniej zobaczy-
ła Creasy ego idącego spacerowym krokiem po przeciwnej, lepiej oświetlonej
stronie drogi. W minutę pózniej po ciemniejszej stronie przeszła obok furgonetki
drobna postać. Sowa miał drzwiczki już lekko uchylone.
Wyskoczył i zawołał:  Monsieur!
Mężczyzna obrócił się i po paru sekundach pojawił się za nim cień. Susan
usłyszała tępe uderzenie, a potem zapadła cisza, aż do chwili zatrzaskiwania tyl-
nych drzwi furgonetki. Sowa wskoczył na swoje miejsce za kierownicą i spokojnie
przekręcił kluczyk w stacyjce. Furgonetka ujechała sto metrów. Z mroku wynu-
rzył się Creasy i wsiadł od tyłu. Ruszyli ulicą To Doe. Po kilku minutach, jadąc
88
bez pośpiechu, opuścili miasto.
* * *
Jechali przez pół godziny. Susan zaczęła odczuwać rosnący niepokój. Rozmo-
wa z Creasym w hotelu powinna była rozwiać wszystkie wątpliwości, niemniej
w głębi duszy wiedziała, że trójka mężczyzn, którym teraz towarzyszy  Creasy,
Guido i Sowa  to ludzie twardzi i bezlitośni.
Zjechali na gruntową drogę i, wolno wymijając drzewa dość gęstego lasu, do-
tarli do leniwie płynącej rzeki. Sowa zatrzymał wóz tuż przy drewnianym pomo-
ście. Księżyc był niemal w pełni. Wychodząc z furgonetki, usłyszała leśne od-
głosy: cykanie świerszczy i nawołujące się wysoko między gałęziami ptaki. Gdy
przechodziła na tył wozu, odsunęły się boczne drzwi i na ziemię zeskoczył Creasy.
Po chwili wyciągnął z wnętrza związanego mężczyznę.
Mężczyzna był drobny, lekkiej budowy, miał na sobie czarne dżinsy i granato-
wą koszulę. Ręce i nogi krępowała mu czarna taśma, korpus opasany był sznurem,
a do stóp uwiązano kamień. Czarna taśma kneblowała mu usta. Susan widziała
strach w oczach tropiciela. Na ziemię wyskoczył też Guido. Razem z Creasym
zanieśli Wietnamczyka na pomost. Susan i Sowa poszli za nimi.
 Co zamierzacie zrobić?  spytała.
 Ten człowiek ma szczęście, że tutaj jesteś  odparł Creasy.  On nie mó-
wi po angielsku. Powiedz mu, że za kilka minut zadam kilka pytań, ale przedtem
otrzyma małą próbkę. . . To mu pomoże odświeżyć pamięć i skoncentrować się.
 Dał znak Guido.
Nastąpiło to niemal natychmiast. Guido chwycił koniec sznura, Creasy zaś
uniósł Wietnamczyka, jakby to było małe dziecko i wrzucił do wody. Susan zro-
biła krok do przodu, ale Sowa chwycił ją za ramię.
 Spokojnie  powiedział.
Wietnamczyk zniknął pod wodą ściągany na dno kamieniem. Mijały sekundy.
Dla Susan każda z nich wydawała się wiecznością. Nie mogąc dłużej wytrzymać
krzyknęła do Creasy ego:
 Wyciągnijcie go, na miłość boską! On się utopi! Co wy najlepszego robi-
cie?
Creasy podniósł dłoń patrząc na zegarek.  Spokojnie!
 Jest już na dnie  poinformował Guido.  Minuta chyba wystarczy.
 Dwie minuty  zdecydował Creasy.  Przygotuj się do wypompowania
z niego wody.
Te dwie minuty miały dla Susan długość dwóch miesięcy. Raz jeszcze chciała
89
rzucić się do przodu, ale Sowa ją zatrzymał. Jego uchwyt był zdumiewająco silny.
Wreszcie Creasy i Guido zaczęli wyciągać Wietnamczyka z rzeki. Wychynął
na powierzchnię trzęsąc się i rozpryskując wodę. Położyli go na deskach pomo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire